Polazłam tam, szukając suchego sklepienia, bo ciągle padało. No i dla przypomnienia. Dawne wrażenia się zacierają, co i rusz trzeba je odświeżać. Muzeum w Sukiennicach: te wszystkie obrazy, które się zna, pamięta, chć nie wiadomo, skąd; te nazwiska wyryte jak starych znajomych: Chełmoński, Gierymski, Pankiewicz, Matejko... O, Podkowiński - Szał na całą ścianę. Ogromny! I wrażenie potężne. Tegoż Ule na Ukrainie - pachną wspomnieniem miodu z dzieciństwa w pasiece dziadka. Jest Stanisława Witkiewicza Wiatr halny - cudo! Bardzo nowoczesny, witr urywa głowy, świetne! Jezioro zmarszczone, góra owiana... Chełmońskiego Czwórka - obraz ogromny, też na całą ścianę. Czwórka pędzi wprost na mnie, końskie chrapy tuż, tuż! Dynamika niezwykła. Chełmoński w ogóle bardzo wyrazisty, bije w oczy, np. Cztery konie przed chatą: śnieg, koleiny, kompozycja zbieżna, centralna, nieco z lewej psy, konie z przodu i z prawej. A tu Adam Chmielowski - Szara godzina. Pejzaż niby cmentarny, ale nie, raczej klasyczno-grecki. Kolumny, postać w czerwieni, zakryte kapturem pół twarzy, siedzi na kamiennej ławce. Posągi w stylu greckim?, rzymskim?; park klasyczny, o! Orka na Ukrainie (Wyczółkowski) - klasyk. Bardzo jasne światło, słońce z daleka. Jest słynne Pożegnanie Grottgera i druga część: Powitanie. Michałowskiego Samosierra, Siemiradzkeigo Pochodnie Nerona, Matejki Hołd pruski... Kolory, nazwiska, postacie, wrażenia... Obrazy.
I rzeźba - cudna! Zygmunt Trembecki Jan Kochanowski z Urszulką, (1883) - tyle czułości w tym brązie.
29 lipca Parsifal Wagnera, a dwa dni wcześniej Tristan i Izolda - słuchałam transmisji z Bayreuth. W Parsifalu śliczna uwertura. Głębokie, powolne smyczki, nuta tejmnicy, nuta misterium. Dźwięk ten pojawia się i później, towarzyszy opowieści Gurnemanza, ariom rycerzy, historii Graala i powstaniu Monsalvat.
Obie transmisje zaczynały się wcześniej, o czwartej po południu, a kończyły, jak zwykle, o dziesiątej wieczór. To jest właśnie Richard Wagner : sześciogodzinne opery, o przepraszam: dramaty muzyczne raczej. Trzy półtoragodzinne akty Tristana i Izoldy, a między nimi prawie godzinne antrakty. Ileż można zrobić w tym czasie?! Zetrzeć jabłka na szarlotkę na przykład. A śpiewacy odpoczywają, jak po akcie drugim, w którym miłosny duet Tristana i Izoldy trwa, no nie mierzyłam stoperem, ale jakieś 45 - 50 minut. Cholernie wyczerpujące dla śpiewaków. Nic dziwnego, że potrzebują tak długich odpoczynków dla nabrania sił przed kolejną częścią. Po drugim akcie aplauz niesamowity dla głównych wykonawców. Owacja. Tak samo na koniec. Widać się podobało.
Wracając do Parsifala, pieśń rycerzy Graala w czasie misterium na Monsalvacie w I akcie bardzo wzniosła, patetyczna, potężna. Wielki chór, powaga, dostojeństwo przechodzące w mistyczne niemal, ściszone uniesienie.
Ciekawostka: bilety na Festiwal w Bayreuth są strasznie drogie, ok. 400 euro na jeden spektakl. Wielu zapaleńców na to stać, ale też wielu nie. Dlatego słucham sobie transmisji. I za to kocham Dwójkę.
1 sierpnia Cyganeria Pucciniego z Salzburga. Śpiewa Piotr Beczała jako Rudolf i Anna Netrebko jako Mimi. Żeby śpiewać partię Mimi, trzeba mieć głos. Sama technika nie wystarczy. Musi być coś jeszcze - głos, w który można się zasłuchać. Z sopranami zawsze mam problem. Z reguły długo muszę się przyglądać, przysłuchiwać, przekonywać. To musi trwać, zanim stwierdzę, że może być, że mi się podoba. W zakończeniu Mimi umiera, umiera i umrzeć nie może. Dlatego potrzebny jest głos, który nie będzie zgrzytał, który wzruszy, a nie tylko zachwyci techniką. Nie powiem, żeby sopran Anny Netrebko był moim ulubionym ale ... wzruszyłam się. Było, jak trzeba, smutnie i rozdzierało serce. Ci kompozytorzy uwzięli się chyba, żeby tak emocjami słuchaczy szarpać. Spiętrzają tragiczne sytuacje, muzyka faluje radośnie, by zaraz popaść w głuche tony rozpaczy i organową żałobę. Tak właśnie odebrałam arię Mimi - jako organowo-żałobną, wręcz kościelnie patetyczną. A potem w okrzyku rozpaczy Rudolfa tak dramatycznie, tak przeszywająco.... Noż, jak można tak poniewierać słuchaczem?...
Piotr Beczała jako Rudolf pięknie. O ile Netrebko mnie przekonała dopiero w zakończeniu, to Beczała od pierwszej arii był doskonały. Tak lekko, bez wysiłku, płynnie. Coś fantastycznego! Och, mógłby dłużej śpiewać, a tu nagle koniec. Co prawda ten koniec po trzech godzinach dopiero, ale w porównaniu z Wagnerem wydawało się, że dopiero co się zaczęło.
W przerwie z odtworzonej rozmowy dowiedziałam się, że edukację śpiewaczą w Polsce Beczała ukończył jako tenor spintowy. A to zaskoczenie. Nie sądziłam. Specjalizuje się w rolach lirycznych, dużo Mozarta, Masseneta, ważna rola Fausta... To nie są partie spintowe. Zupełnie inaczej pokierował rozwojem swojego głosu i kariery. Świetnie. Ma równie przyjemny głos mówiąc, jak śpiewając. Powiedziałabym, tak po męsku łagodny. A w Poslce nie śpiewa. I to jest niezrozumiałe. Cóż, żeby go usłyszeć, trzeba się wybrać do Wiednia, Salzburga, Zurychu lub Nowego Jorku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz