poniedziałek, 30 lipca 2012 13:19
Dedykuję Czesławie
Takiego Remarque`a czyta się jednym haustem, zachłannie, szybko. Daje wytchnienie w upalny dzień, ale na krótko i szybko przemija, choć bez wątpienia jest to piękna i wielka literatura. Ale czas akcji jednego roku w Łuku Triumfalnym tak nieoczekiwanie się kończy, że nagle zostajemy sami znowu ze swoim bólem, cierpieniem, zmęczeniem, wcale niewypoczęci. Krótkie zachłanne zdania, krótkie zachłanne życie nie uspokaja, nie wycisza. O ileż trudniej czyta się Śmierć Wergilego Hermanna Brocha, gdzie zdania ciągną się wielopiętrowo, falują, zataczają kręgi, tworzą przypływy i odpływy bez końca, bez końca. A jednak ten powolny rytm frazy, opis umierania poety z Andes na łożu śmierci daje niepomiernie większe wytchnienie od cierpienia własnego i bólu od dawna nawykłego. Nie o śmierci jest ta książka, choć opisuje ostatnie 24 godziny życia Wergiliusza, lecz o życiu ze śmiercią. Czy to nie paradoks? A jednak wtedy życie jest życiem, a nie przemijaniem tylko, chwilą przekształconą w dźwięk.
Remarque w Łuku Triumfalnym opowiada o poszczególnych losach; jest to dobra powieść, a przecież człowiek marzy o czymś przekraczającym poszczególne istnienie, dąży do tego, co niewyrażalne. Broch, a może Wergili, nie daje nadziei na ogarnięcie rozkawałkowanego życia i osiągnięcie niemożliwego ładu: nadzieja taka byłaby zuchwalstwem śmiertelnika i zgrozą wobec bogów.
Nie przeczytałam jeszcze Brocha w całości, te 24 godziny autor rozpisał na ponad sześćset stron. Nawet nie dotarłam do połowy, ale czuję się już tak bogata, tak pochłonięta falowaniem tej prozy, w której jedno zdanie potrafi się ciągnąć przez kilka stron, że już wiem: jest to jedna z tych książek, nielicznych zresztą, którą można czytać bez końca za każdym razem odnajdując nowe skarby, gdy niewystarczająca jest tęsknota rąk, niewystarczająca jest tęsknota oczu, niewystarczająca tęsknota słuchu.
Dziwna to proza. Wielostronicowy monolog wewnętrzny umierającego poety, jego rozrachunek z życiem i twórczością, którą w przypływie niewyobrażalnego poczucia niemoty wewnętrznej i zewnętrznej chce zniszczyć: Spalić Eneidę! - woła z łóżka ostatkiem sił. Na szczęście wiemy, że do tego nie dochodzi. Śmierć Wergilego Hermanna Brocha jest próbą przeprowadzenia totalnego rozrachunku z przeszłością, rzeczywistością, marzeniami i ambicjami młodego Wergilego, który dla literatury zdradził plany zostania lekarzem; jest opisem , wyrażeniem całego jestestwa wielkiego poety. Jest to wielka retrospekcja, ale nie przypomina taniej filmowej sztuczki, gdy w obliczu śmierci przed oczami bohatera przewija się całe życie. O, nie, to byłoby zbyt proste. W zasadzie akcji tu niewiele, prawie wcale: bohater rozmawia z kilkoma osobami, nocą wstaje z łóżka, podchodzi do okna, idzie do studni, łapczywie pije wodę, przez okno obserwuje gwiazdy, nasłuchuje strażnika chodzącego koło murów, obserwuje troje swarliwych i pijanych zakłócających nocny spokój, wraca do łóżka, każe spalić swoje dzieło... umiera. Informacje o zdarzeniach pojawiają się jakby mimowolnie, ukryte w gąszczu powikłanych zdań, których treścią, tematem, sednem jest zupełnie coś innego: myśl, uczucie, refleksja... może jakieś misterium, wtajemniczenie bohatera w najgłębszy sens istnienia? Czym ono jest? Czym jest życie? Miłość? Literatura? Czym jest człowiek? Na próżno dociekać. W ostatniej dobie swojego życia Wergiliusz powraca do różnych sposobów rozumienia, metod poznawania, aby wszystkie po kolei odrzucić, jako niewystarczające. Olbrzymi, głęboki pesymizm, wielkie rozczarowanie ostatniego dnia życia, rozpacz pisarza, który uświadamia sobie, że jego bohaterowie byli tylko czysto słownymi tworami, żyjącymi zaledwie w jego poemacie, lecz już martwymi, a on och, całe życie spędził w niespójności zmarłych, żył zawsze jedynie ze zmarłymi i żywych tak samo do nich zaliczał, widział ludzi zawsze jako zmarłych tylko. Doprowadzony przez własną myśl, zintensyfikowaną ostatnimi godzinami życia, do przejmującej samowiedzy, poczuł się rzucony na kolana, jakby nigdy, przenigdy prosto mu stanąć już nie było wolno. Zamiast satysfakcji ze swoich dokonań, zamiast poczucia spełnienia wieszczo-boskiego obowiązku, któremu nawet Orfeusz był posłuszny, mimo że oczywistym była daremność walki z przeznaczeniem i śmiercią, Wergiliusz z minuty na minutę odczuwa coraz mocniej zacieśniający się krąg przerażenia, w którym dźwięczał najodleglejszy punktowy dźwięk sferyczny, dźwięczał nikły chichot, a był to pusty chichot pustki, chichot pustej nicości. Och, gdzież istniał ratunek?!
Mylące być może wrażenie, że jest to książka tak straszliwie pesymistyczna, że nie warto jej czytać. Przedziwne zjawisko prozyBrocha, paradoksalnie pozwala intensywnie cieszyć się lekturą. Niezwykła proza-nie-proza Brocha w wielu miejscach jest właściwie poezją. Nurt refleksji filozoficznej, wręcz mistycznej, pochłania czytelnika, o ile zada sobie trud uważnego czytania, odnajdując wiele odkrywczych, a może tylko potwierdzających jego własną intuicję, myśli, sentencji, paradoksów. Można razem z autorem się zadumać nad relacją między mową a muzyką: czy faktycznie jest tak, że mowa nigdy nie dorówna muzyce? Czy nie trafną daje Broch definicję motłochu, gdzie wskutek braku jakiegokolwiek wspólnego rozeznania nikt nie kocha drugiego, nikt drugiemu nie pomoże, nikt drugiego nie rozumie, nikt drugiemu nie ufa, nikt głosu drugiego nie słyszy? Czyż nie odnajdujemy w tym opisie dobrze nam znanych zjawisk, poczucia osamotnienia w tłumie? A kiedy przewertujemy już wszystkie możliwe definicje miłości, a każda wyda się nam zbyt banalna i płytka, nie będzie racji w stwierdzeniu, że tak naprawdę jest ona obarczaniem-się-losem innych?
Dla czytelnika przyzwyczajonego śledzić tylko akcję Śmierć Wergilego będzie lekturą nużącą i o niczym. Dla kogoś, kto pod powierzchnią zdań umie znajdować inne światy, a słowo ma dla niego siłę zmieniania i stwarzania, będzie to lektura pasjonująca. Tenże czytelnik zapewne zgodzi się z autorem, że:
zaprawdę, w swe zadanie poznawcze pogrążony jest człowiek
i nic go nie zdoła od tego odwieść,
nawet nieuchronność błędu,
przypadkowość bowiem jego zanika przed
wyzwolonym z przypadkowości zadaniem;
Doprawdy, są książki, których przeczytanie otwiera oczy i nagle obudzeni z życiowego letargu zauważamy, że dookoła nieustannie trwa prześwietlona połyskiwaniem drzemka świata. Jeśli będę mogła zadecydować, co chcę czytać w ostatni dzień swojego życia, będzie to Śmierć Wergilego Hermanna Brocha. Ale zanim ten dzień nastąpi, mam nadzieję przeczytać ją jeszcze co najmniej kilka razy.
Hermann Broch, Śmierć Wergilego, przeł. Maria Kurecka, Witold Wirpsza, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław.
PS No proszę, przeczytałam w jednej z recenzji, że Harmann Broch opisuje nie ostatnią dobę życia Wergiliusza, lecz zaledwie ostatnich 18 godzin. Jeszcze lepiej! 18 godzin na sześciuset stronach! Niezwykłe. Z kolei pewien zdegustowany czytelnik/krytyk zauważył, że książka pretenduje do najbardziej niejasnego i niezrozumiałego dzieła europejskiej literatury. Ale tak mógł stwierdzić tylko Amerykanin, a jakże, w dodatku na pewno nie czytał Joyce`a
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz