środa, 17 stycznia 2018

Nieco mniej poważnie...

wtorek, 31 maja 2011 15:59

      Niespodziewanie jakoś i w sposób całkiem niezamierzony rozwinął mi się tutaj wątek kontratenorów. Sama nie wiem, dlaczego. A przecież najczęściej to tenorzy są gwiazdami a sopranistki diwami operowych scen. I moja fascynacja śpiewem operowym zaczęła się od… tenorów jednak. Tacy jak Luciano Pavarotti, Wiesław Ochman, Placido Domingo, Jose Carreras, Jose Cura, że nie wspomnę o legendarnym Caruso czy Kiepurze, od nic niemówiących nazwisk z czasem stawali się rozpoznawalnymi głosami. Nie, chyba jednak najpierw był sopran: może Maria Callas, może… Nie pamiętam. Gdzieś po drodze był oczywiście obowiązkowo film Farinelli, ale głos do postaci mi nie pasował (w sensie aktorskim, nie zaś dysonansu płciowego), nie wydawał mi się wiarygodny, choć niewątpliwie piękny. Dopiero usłyszenie i zobaczenie Ewy Małas – Godlewskiej złagodziło zgrzyt.
     A teraz tak się składa, że jeśli mam wybór, to słucham jakiegoś kontratenora, a muzyka barokowa mi pęcznieje na płytach i w uszach. Pewnie to chwilowe i znowu za czas jakiś zmienią mi się preferencje, ale póki co, zastanawiam się, jak jeszcze można eksperymentować z ludzkim głosem. Dochodzę do wniosku, że głos należy traktować jak każdy instrument muzyczny. Oczywiście, daleko bardziej delikatny i nieobliczalny zarazem, ale z instrumentem można wiele rzeczy robić, o których się dawniej nie śniło (nie tylko filozofom).
     Kiedyś nie było kontratenorów, byli kastraci. Teraz nie ma kastratów, są kontratenorzy (swoją drogą, co za dziwna nazwa, nielogiczna jakaś; jeśli facet śpiewa altem, to jest altem; albo niech wymyślą inną nazwę, jeśli usilnie chce się rozróżniać głosy męskie i żeńskie).
     A jeśli mężczyzna śpiewa sopranem? Bywa zabawnie. Zwłaszcza, gdy na warsztat bierze popularną arię i kawałek śpiewa jako tenor, a kawałek jako sopran. I tak na przemian. Ale można też całą męską rolę zaśpiewać wysoko, sopranowo i coś z tego wyniknie. Albo zgorszenie i zdegustowanie publiczności, albo nowa jakość charakterologiczna budująca postać sceniczną. Zrobił tak miedzy innymi polski śpiewak Jacek Laszczkowski jako Neron w KoronacjiPoppei Monteverdiego i jako Cesare Catone w Utica Vivaldiego. To o Laszczkowskim, który karierę zaczynał jako tenor, Jaroussky mówi, że wyciąga głos wyżej od niego. Jako sopran debiutował w 1997 roku. Od tamtej pory nie tylko śpiewał sopranowe role, ale też łączył dwie postacie w jednym wykonaniu (z reguły jako część koncertu, na bis ku radości publiczności) jak słynny duet z Traviaty, gdzie zaśpiewał sam ze sobą, sopranem i tenorem na zmianę.
     Jak to brzmi? Trudno powstrzymać się od śmiechu, ale to chyba taki dobry, relaksujący śmiech, wynikający z niedowierzania, czy przypadkiem nas oczy nie łudzą a słuch nie mami.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...