wtorek, 20 września 2011 16:50
W 1765 roku ukazało się – od 1760 r. publikowane w częściach - jedno z najsłynniejszych „odkryć” romantyzmu – Pieśni Osjana, rzekomo odnalezione i przetłumaczone z języka gaelickiego jako średniowieczny zabytek celtycki z XIII wieku. Byli nawet tacy „znawcy” tematu, którzy utrzymywali, że Pieśni powstały znacznie wcześniej. Liczni wielbiciele utworu, który szybko zyskał rangę równą współczesnym bestsellerom, zaczęli poszukiwać innych legend, wydobywali na światło dzienne ułamki często ustnie przekazywanych opowieści, szukając w nich korzeni kultury. Żadne jednak z tych odkryć nie dorównywało artyzmem dziełu Osjana, celtyckiego barda, opowiadającego o przygodach Fingala, króla Morwenu (Szkocji), żyjącego w III wieku i prowadzącego walki z królem Lochlinu (Norwegii), Swaranem. Nic dziwnego! Pieśni Osjana były bowiem całkowicie własnym utworem Jamesa Macphersona (1736 - 1796), poety szkockiego, który niczego nie odkrył, nie przetłumaczył, tylko po prostu napisał oryginalny utwór, częściowo czerpiąc natchnienie z ludowej twórczości szkockich górali.
Pieśni Osjana zauroczyły ówczesnych czytelników i adeptów pióra, próbujących naśladować osjanowy styl i szkatułkową kompozycję. Otwierały przed odbiorcami nowy, nieznany świat średniowiecznych rycerskich zmagań, wprowadzały mitologię ludów północnych, ukazywały, jakże odmienny od grecko-rzymskiego, zimny i melancholijny pejzaż. Napoleon na przykład traktował Pieśni jak talizman zawsze mając je przy sobie i zabierając na Wyspę Świętej Heleny, gdzie spędził ostatnie lata życia. Trzeba przyznać, że Macphersonowi mistyfikacja się nad podziw udała, zapoczątkowując całkiem nowe spojrzenie na rodzimą kulturę ludów Europy.
Śmierć Krugala
Mój duch jest na moich wzgórzach, Konnalu - moje ciało na piaskach Erynu!. Nie będziesz już nigdy rozmawiał z Krugalem ani na rozłogach spotykał jego samotnych kroków. Lekki jestem jak podmuch na Kromli. Przemykam się jak cień mgły! Konnalu, synu Kolgara, widzę chmurę śmierci - czarno wisi ona nad równinami Leny; synowie zielonego Erynu muszą odejść. Odejdźcie z pola duchów. Uleciał, niby zaćmiony księżyc w poświście wiatru.
Adagio Albinoniego również nie jest tym, czym się wydaje, że jest, a przynajmniej nie jest dziełem tegoż kompozytora. Tomaso Albinoni (1671 -1751) wenecki kompozytor, był twórcą oper, kantat i koncertów. Słynne Adagio g-moll na smyczki i organy natomiast jest w rzeczywistości dziełem dwudziestowiecznego autora Remo Giazotto (1910-1998), który twierdził, że w ruinach zbombardowanej drezdeńskiej biblioteki odnalazł fragment partytury
partii basu nieznanego koncertu Albinoniego. Następnie część brakującą dopisał, całość zorkiestrował, zharmonizował i opublikował w 1958 roku jako dzieło osiemnastowiecznego kompozytora.
Z notatek Giazotto wcale jednoznacznie nie wynika, aby rzeczywiście natrafił on na autentyczną partyturę Albinoniego. Jeśli nawet, to w Adagio jest znacznie więcej oryginalnej twórczości samego Giazotto, choć zapewne wenecki kompozytor był jego inspiracją. Niemniej ta mistyfikacja do tego stopnia się utrwaliła, że do dzisiaj można kupić płyty z nagraniem, przy którym widnieje tylko nazwisko Albinoniego jako jedynego autora kompozycji. Ma na to wpływ także niezwykła popularność samego utworu, często wykorzystywanego w filmach, telewizji, muzyce popularnej, reklamach, a nawet w sporcie (np. w tańcach na lodzie).
Kolejna mistyfikacja… no cóż?... na koncie jeszcze coś mam, mam na tyle poczucie własnej wartości, że nie muszę się z nikim porównywać, nie noszę (w zasadzie) szpilek, telewizji nie oglądam wcale, torebkę mam jedną - czarną - do wszystkiego, paznokci nie maluję... No, może ego mam nieco rozdmuchane;-)
Ostatni dzień życia mam zaplanowany

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz