sobota, 20 stycznia 2018

Charles Gounod "Faust"... i dopisek

niedziela, 11 grudnia 2011 17:39

     Wbrew znaczeniu swojego imienia doktor Faust (łac. faustus – błogi, szczęśliwy) nie był człowiekiem szczęśliwym. Podobno o wiele częstsze jest kojarzenie postaci Fausta z opery Gounoda niż dramatu Goethego, a tym bardziej  sztuki Marlowe`a z XVI wieku. Nie wiem, jak odbiera dzieło kompozytora ktoś nieznający dramatu, ja bowiem najpierw czytałam Goethego. I taka kolejność wydaje mi się naturalna. Co prawda, Gounod przerobił na operę tylko pierwszą część olbrzymiego dzieła, w której na pierwszy plan wysuwa się tragiczna historia uwiedzionej i porzuconej przez Fausta Małgorzaty. W najnowszej realizacji Fausta w Metropolitan Opera w reżyserii Des McAnuffa rzecz dzieje się w pierwszej połowie wieku XX, między I a II wojną światową, przy czym w tle widzimy wybuch bomby atomowej, a potępione dusze w królestwie szatana przypominają ludzi z chorobą popromienną, co sugeruje, że wojenne zło skumulowane w wykorzystaniu energii atomowej było jeszcze jednym przejawem diabelskiego działania w ludzkim świecie.
      O, tak, René Pape (bas baryton) to najbardziej przebiegły, podły,  w istocie najbardziej szatański Mefistofeles jakiego widziałam. W parze z niesamowicie charyzmatycznym głosem Pape umie też podsycać  emocje aktorstwem. Był doskonale przerażający nie w sensie prymitywnego wzbudzania strachu jak w horrorach, lecz  poprzez zimną kalkulację, z jaką manipuluje ludźmi, przede wszystkim Faustem, ale także kiedy z diabelskim błyskiem w oku dręczy biedną Małgorzatę w scenie w kościele. Jeśli odczytywać dzieło Gounoda (który w pewnym okresie życia zamierzał nawet zostać księdzem) jako traktat o szatanie, to człowiek w starciu z nim właściwie nie ma szans, stając się marionetką piekielnych sztuczek nie wiedząc nawet jak i kiedy.
       Faust Jonasa Kaufmanna (tenor) nawet wzbudzał  nieco współczucia. To nie jest człowiek całkiem pozbawiony skrupułów. Właściwie to mi go nawet było żal, choć uwiódł i porzucił Małgorzatę oraz zabił jej brata. W całym tym działaniu jednak krok przed nim, za  nim i obok niego jest Mefistofeles: stale czuwa, aby przypadkiem Faust mu się nie wymknął i ostatecznie skazał swoją duszę na wieczne potępienie. Kaufmann również mnie niemal uwiódł swoim czystym i pięknie brzmiącym tenorowym głosem. Muszę go dopisać do swojej listy śpiewających aniołów.
       Marinę Popławską (stosuję polską transkrypcję nazwiska, bo mnie te angielskie denerwują, sopran) słyszałam po raz pierwszy. Jej Małgorzata największe wrażenie zrobiła na mnie w scenie w kościele, kiedy dręczona przez poczucie winy i strach podsycany przez Mefistofelesa, usiłuje się modlić. Skrajne udręczenie duszy, całkowita samotność w okrutnym zmaganiu z wyrzutami sumienia, rozpacz i brak nadziei, bezbronność w starciu z siłami zła wgniatają w fotel. Całe szczęście, że znam historię Małgorzaty z dramatu Goethego i wiem, jak się kończą jej losy. Mogłam uspokoić silne emocje świadomością, że jednak zwycięży, że jej się uda.
          Niewiele brakowało, a nie dojechałabym wczoraj na transmisję z Met. Mimo pewnych komplikacji dotarłam i przeżyłam fascynujące czterogodzinne misterium muzyki i śpiewu. Gdyby porównać głosy śpiewaków do dzwonów, René Pape byłby Kałakołem, Jonas Kaufmann Zygmuntem (a przy tym bardzo sympatycznym człowiekiem), a Marina Popławskaja dzwonkiem kryształowym. 

Najpierw Faust podpisuje pakt z Mefistofelesem i odzyskuje młodość


Jak uwieść Małgorzatę?


Małgorzata w starciu z Mefistofelesem


Charles Gounod (1818-1893)
Faust (prapremiera 1859)
Obsada:
Jonas Kaufmann (tenor) - Faust
René Pape (bas baryton) - Mefistofeles
Marina Poplavskaya (sopran) - Małgorzata (Marguerite)
Rusell Braun (baryton) - Walenty (Valentin)
Michèle Losier (mezzosopran) - Siebel
Chór, balet i orkiestra The Metropolitan Opera w Nowym Jorku
reżyseria - Des McAnuff
dyrygent - Yannick Nézet-Séguin
premiera - 29 listopada 2011
Realizacja Live in HD - 10 grudnia 1011


     Opera, operą, Faust Faustem, ale Jonas Kaufmann potrafi pięknie śpiewać.  Być tenorem to ciężka sprawa. Konkurencja duża, wymagania publiczności, słuchaczy jeszcze większe ;-) Kaufmann z rywalizacji wychodzi zwycięsko, a serca melomanów już zdobył. Po tej pieśni także i moje


Era il ciel un arco azzurro di fulgor
chiara luce si versava nel mio cuor.
Ombra di nube, non mi offuscare,
della vita non velarmi la beltà.
Vola o nube, vola via da me lontan;
sia disperso questo mio tormento arcan.
Ancora luce, ancora azzurro!
Il sereno vegga per leternità! 


      Jakby mnie tak śpiewał jakiś Faust, też bym za nim poszła nawet do piekła ;-)


      Aha, jeszcze jedno, Gounod tylko myślał, żeby zostać księdzem, a ostatecznie został "tylko" kompozytorem, natomiast Refice (1883 - 1954) był księdzem naprawdę. 


3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nie zadaję się z takimi, którzy wchodzą w konszachty z diabłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obawiam się, że możemy nie podejrzewać nawet, że ktoś w naszym otoczeniu ma konszachty z diabłem

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...