piątek, 16 grudnia 2011 19:29
Jest taka kołysanka Seweryna Krajewskiego w wykonaniu Ewy Małas-Godlewskiej z płyty Era of love, której nigdzie nie mogę znaleźć. W sieci nie mogę znaleźć, bo na płycie mam. I chodzi o to, że nie mogę jej tu zamieścić. Bo tak naprawdę chodzi o to, żeby się zastanowić, co tak naprawdę na słuchacza, na mnie, działa bardziej: muzyka czy słowa. Lullaby Ewy Małas-Godlewskiej jest dla mnie dowodem, że muzyka. Jeśli ktoś ma piękny głos, może śpiewać cokolwiek, a nawet nic, a i tak będzie zachwycające. Liczy się głos, jego barwa, oczywiście warunkiem jest mistrzowskie opanowanie techniki śpiewania.
Dlatego dzisiaj jest bez słów, tylko czysty dźwięk ludzkiego głosu w muzycznej kompozycji.
Ewa Małas-Godlewska i Wojciech Kilar
Ewa Małas-Godlewska, polska śpiewaczka operowa zamieszkała we Francji, najbardziej jest kojarzona z filmem Farinelli, ostatni kastrat, w którym jej głos stanowił wraz z głosem Dereka Lee Ragina odpowiednik śpiewu głównego bohatera filmu.
I jeszcze może coś dla lubiących muzykę bardziej elektroniczną, chociaż ja osobście wolę kompozycję Kilara.
A jeśli ktoś natrafi na Lullaby w wykonanku Godlewskiej, niech da znać.
Na mnie tekst bardziej oddziałuje niż tylko muzyka, dlatego zawsze wolałam operetkę od opery, chociaż mniej dramatyczna w słowie i kompozycji jest.
OdpowiedzUsuńLullaby nie pochodzi z opery, a operetki mają proste piosenki, łatwo wpadające w ucho. Arie operowe technicznie są trudniejsze do śpiewania
OdpowiedzUsuń