Nie stać mnie na obiektywizm. I dobrze, to nie praca zawodowa, że muszę zachować profesjonalną niewzruszoną emocjonalną obojętność. Więc będę stronnicza, nieobiektywna, tendencyjna, subiektywna…. Uprzedzona? Nie, nie mogłam być uprzedzona, bo nawet nie zdążyłam przed wyjazdem choć jeden raz całości posłuchać. I nawet nie kojarzyłam wszystkich występujących solistów. Z oczekiwaniem więc zapadłam z ulgą (pobudka 6 rano i do pracy, wyjście z pracy 12:30, 12:45 pierwszy bus, 14:30 – 15:00 łapanie miejskiej komunikacji z jednego dworca na drugi, przesiadka na drugi bus, 18:05 dojazd do stolicy, 18:30 kawa na stojąco już w Filharmonii, 19:00 początek koncertu) w fotel czwartego rzędu. Znajomy chorał początkowy utwierdził mnie, że dotarłam na to, na czym chciałam być: Pasja według św. Jana Johanna Sebastiana Bacha.
Jeśli sens poznawania najpierw czegoś w kawałkach polegać ma na tym, że potem całość robi większe i lepsze wrażenie, to chyba jestem na dobrej drodze. No bo ten Bach jest taki… ogromny, monumentalny, wielki, że zwykle zaczynam od kawałków. Boję się, że zanim dobrnę do końca, wcześniej mnie znuży, a nie chcę gromadzić przykrych z nim doświadczeń. Jak na razie moja metoda się sprawdza. I wczoraj też się sprawdziła. Wysłuchałam Pasji Janowej od początku do końca. I wydała mi się taka strasznie surowa, ascetyczna, co nie znaczy jednak, że pozbawiona emocji.
Śledząc głosową i mimiczną ekspresywną interpretację Jamesa Gilchrista (Ewangelista) nie można było o emocjach zapomnieć. Zdarzało mu się nawet śpiewać pod nosem partię chóru czy arię basu śpiewaną przez Dietricha Henschela (Piłat). Jednym słowem, wczuwał się bardzo. Najpierw mnie to raziło, ale z drugiej strony, dlaczego nie? Jaki niby miałby być Ewangelista, będący świadkiem i uczestnikiem zdarzeń tak pełnych dramatyzmu? Przecież to Jan, najmłodszy i ukochany uczeń Jezusa.
Pięknie i mocno zaśpiewała Ruth Ziesak (sopran), zwłaszcza druga aria Zerfliesse mein Herz z końcowym Dein Jezus ist tot bardzo ekspresywnie. Dużym zaskoczeniem, pozytywnym, okazał się młody tenor Eric Stoklossa. Podobało mi się jego wykonanie Ach, mein Sinn. Nie mogłam dotąd znaleźć nagrania, które by mnie tak całkiem zachwyciło, natomiast wczoraj wreszcie byłam w pełni usatysfakcjonowana. Zapewne duża w tym zasługa różnych okoliczności, nie tylko samego śpiewaka, ale i muzycznego zespołu Le Concert Lorrain, dyrygenta Christopha Prégardiena, którego tempo wykonania całości od początku do końca bardzo mi odpowiadało (z jednym małym wyjątkiem). Ale i sam głos Stoklossy,czysty i dźwięczny, z dramatycznym naciskiem, gdy trzeba, przypadł mi do gustu także i w drugiej arii, Erwäge, wie sein blutgefärbter Rücken, nawet bardziej niż w pierwszej. Muszę zapamiętać jego nazwisko; jestem ciekawa, co będzie śpiewał dalej. Yorck Felix Speerjako Jezus nie zapadł szczególnie w pamięć i w ucho, ale może dlatego, że w sumie do śpiewania miał niewiele.
Andreasa Scholla kocham miłością bezwarunkową, a już szczególnie, gdy śpiewa Bacha. Jakoś nikt inny do lipskiego kantora nie pasuje mi bardziej. Es ist vollbracht! (Wykonało się!) to nie tylko aria, muzyka, śpiew. Lecz znacznie więcej. To mesjańska teologia, centralny moment Zbawienia. Scholl zaśpiewał bardzo dojrzale, w sposób dokładnie przemyślany nie tylko od strony muzycznej, ale i treściowej. Posłuchałam wcześniejszych jego nagrań i uważam, że wczorajsza interpretacja była spośród nich najlepsza. Nie bez znaczenia jest fakt, jak się Pasję odbiera: czy tylko jako dzieło muzyczne, choćby i genialne, czy także jako dzieło religijne, znajdując w niej źródło i potwierdzenie własnej wiary. Na początku odbierałam Pasję według św. Jana jako dzieło muzyczne, z ciekawością słuchacza zainteresowanego Bachowską polifonią, różnorodnością chóralnych chorałów, ale od Es ist vollbracht mój sposób słuchania się nagle zmienił. Nagle poczułam zgrzyt, że głos i muzyka nie niosą się pod wysokie sklepienie katedry, tylko w bezosobową kanciastą przestrzeń filharmonii, że zamiast migotliwego blasku świec razi sztuczne białe światło, że zamiast półmroku nisz i bocznych ołtarzy wokół tylko puste, wyprane z emocji, gołe ściany. Siła oddziaływania muzyki Bacha byłaby większa jednak w kościele. Czy dla wszystkich? Nie wiem, dla mnie na pewno.
Zastanawiając się nad całością dzieła, doszłam do wniosku, że czasem koncentrowanie się jednej czy drugiej arii, na wybranych ułamkach, bywa profanacją. Dramatyzm każdej Pasji można odebrać dopiero, gdy się zna całość i podążając za muzyką i tekstem, śledzi się rozwój wydarzeń aż do samego końca. Bo czy to ewangelista, czy kompozytor, obaj chcą doprowadzić do jakiejś pointy. Historia się co prawda urywa, ale przecież nie kończy definitywnie, bo jak śpiewa chór: Grób, który dla was przeznaczono, nie zawiera już w sobie cierpienia. Otwiera mi niebo, a zamyka piekło.
No i w tym momencie całość mogłaby się zakończyć. Ale Bach postanowił dodać jeszcze jeden chorał, według mnie zbyteczny, ale skoro miał na niego pomysł, zrobił, co zamierzył, czyli „przedobrzył”.
Zazdrość to podobno brzydkie i niebezpieczne uczucie. Kiedy opanuje człowieka, może go zniszczyć. W zasadzie nie zazdroszczę ludziom niczego, ani urody, ani pieniędzy, ani niczego, za czym tak wielu goni tracąc życie. Ale wczoraj… pozazdrościłam Niemcom, że mają Bacha. I tym, którzy potrafią, jak Nederlands Kamerkoor, go śpiewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz