wtorek, 16 stycznia 2018

Umberto Eco po raz drugi

środa, 06 października 2010 22:59

       Swego czasu zmordowawszy Wahadło Faucaulta Umberto Eco, zatęskniłam za Imieniem róży. Nagromadzenie tytułów, cytatów, odnośników do cytatów i relacji z relacji przekracza moją nie tylko pamięciową pojemność. A cóż za frajda z czytania, gdy się nie wie, nie pamięta, że enty bohater enty raz natrafia na tę samą rzecz, nazwę, tytuł... Żadna przyjemność. Mniej więcej w połowie dałam sobie spokój z usiłowaniem zapamiętania pokrętnych skojarzeń w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o los templariuszy. I tak wszystko okazało się bez znaczenia, bo ostatecznie wszystko jest fikcją.         
     Z całego Wahadła najbardziej podoba mi się nazwisko głównego bohatera i narratora - Casaubon. Bardzo dźwięczne, ładnie brzmi. Inne też niczego sobie, Eco, trzeba przyznać, umie wymyślać prawdziwe nazwiska, przy czym całkiem możliwe, że ich nie wymyśla, podobnie jak to było w Imieniu róży, tylko zapożycza z dokumentów, spisów, rejestrów odnalezionych w mrocznych zakamrkach bibliotek.
      Doprawdy, trzeba mieć umysł całkowicie nieskrępowany, żeby w powieści o templariuszach umieścić brazylijskie obrzędy szamanów, muzeum odkryć technicznych w Paryżu, Cagliostro, przepowiednie Nostradamusa, święty czarny kamień islamu, labirynty podziemnych korytarzy, kabałę, czarne dziewice, króla trędowatego, wóz z sianem i ... wahadło. Aha, jeszcze peryskop. Święty Graal, Stonehenge i umieranie na raka są jak najbardziej naturalne w tym towarzystwie. Nie, to stanowczo przekracza pojemność mojego umysłu. I nawet śledzenie pokrętnych meandrów myślowych Casaubona mnie nie zachwyciło. W pewnym momencie jego mananiakalny upór kojarzenia rzeczy najbrdziej od siebie dalekich staje się wręcz nudny. Pamiętajmy, że pierwszym, który owych skojarzeń dokonał, był Eco, więc jako autor... znużył zamiast zachwycić.     Genialne dzieło w biografii pisarza rodzi się tylko raz. Potem już tylko można je powielać, dokonując wariacji na ten sam temat. Na tym polega fenomen tak zwanych poczytnych pisarzy. Czytelnik po przeczytaniu pierwszej pozycji przy każdej następnej ma wrażenie, że poznaje tę samą znaną mu już historię, w której tym razem sam może brać udział, zna bowiem mechanizm. Nobilituje go to do rangi współautora, czuje się wyróżniony i podejmuje grę. Czyta. Czeka na następną. Sprzedaż rośnie. I o to chodzi.

2 komentarze:

  1. Jestem ciekawa jakie nazwiska zawierałaby Twoja lista "poczytnych pisarzy"? Nie zawsze genialne dzieło jest tym pierwszym. Myślę, że poczytność zależy w dużej mierze od tego ilu czytelników dany tytuł uzna za genialne dzieło. Może przecież zdarzyć się tak, że kilka osób uzna,że inne książki są tymi genialnymi.Twoje stwierdzenie, zaczynające się od słów "genialne dzieło..." bardzo mi się spodobało. Pozwoliłam je sobie zapisać jako swego rodzaju złotą myśl. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och nie,nie chciałoby mi się robić listy poczytnych pisarzy, mam tylko listę tych pisarzy, których ja czytam;-)

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...