środa, 24 stycznia 2018

Trochę z jawy, trochę ze snu...

niedziela, 06 maja 2012 11:54

       Łażenie po Adrszpaskim skalnym mieście w upale  może zmęczyć, ale ile przy tym przyjemności, gdy się wchodzi w zacienione skalne korytarze, gdzie słońce nie dochodzi i nawet śnieg jeszcze w załamkach skalnych  leży. Albo wąski przesmyk na pół osoby zwany mysią dziurą. Po zawrotach głowy z powodu lęku wysokości tutaj dla odmiany można się nabawić klaustrofobii. Schodkami w górę, schodkami w dół, przesmyk, szczelina, znowu wspinaczka i zejście… Tłum turystów, rdzenni mieszkańcy: Karkonosz i Babka chyba gdzieś się pochowali, tylko ogromne skalne krzesła po nich pozostały.

(Formacje skalne z piaskowca w Adrszpasko-Teplickim masywie górskim będącym fragmentem Gór Stołowych; Adrszpasko-Teplickie Skały znajdują się w okolicach miasteczka Teplice  nad Metują i wsi Adrszpach, stąd ich nazwa; po lewej na zdjęciu "krzesło" Karkonosza z widocznym oparciem)

       Rozchodzone nogi mimo zmęczenia nie chcą usiąść i ciągną na wędrówkę. Tym razem dla odmiany po uliczkach starego miasta. W pełnym słońcu, od kramu do kramu, od sklepu do sklepu, od kawiarni do kawiarni… Na wystawach biżuteria,  szkło artystyczne, na parapecie przed małym okienkiem antykwariatu książki za grosz. W głębi pasażu o wiele cenniejsze ogromne atlasy z kolorowymi mapami, oprawiane w skórę foliały, stuletnie  i dwustuletnie wydania w różnych językach. Zapach pergaminu, skóry, płótna, papieru… zapach biblioteki, zapach przeszłości.

(No i zagwozdka, nie wiem, gdzie to zdjęcie zrobiłam. Średniowieczna księga, a właściwie jej reprint, bo oryginał jest zbyt cenny, żeby wstawiać na widok publiczny, zdaje się, że pochodzi ze skarbca Kapituły Bazyliki św. św. Piotra i Pawła na Wyszehradzie, ale głowy za to nie dam, ot, nie zapisałam od razu)
       
       Idzie się. Jedni wchodzą tu, inni obok, reszta podziwia witryny i kłębiący się tłum. Tu piękne hafty na obrusach i serwetkach, a tam Music Box, o, coś dla mnie? Nie, to tylko kawiarnia na Ulicy Paryskiej. Zamieniliśmy górskie ciężkie buty na letnie sandały, za to bagaże ciążą coraz bardziej. W tym cały urok, nigdzie nam się nie spieszy.  Idzie się, snuje się, przystaje, zadziera się głowy do góry podziwiając renesansowe sgraffito, wymyślne gzymsy, kolorowe mozaiki… Misterne roślinne wzory i pokraczne miny groteskowych diabłów na fasadzie. Wyobraźnia dawnych artystów i moja, absolutnie powalona widokiem śnieżnobiałego pawia w Ogrodach Wallensteina. W fontannie turyści moczą nogi, co za ulga na twarzach.
(Fragment ściany pałacu Schwarzenbergów z renesansowym zdobieniem typu sgraffito, widok od strony Placu Hradczańskiego)

(Mozaikoway Sąd Ostateczny z XIV w. nad Złotą Bramą gotyckiej Katedry św. św. Wita, Wacława i Wojciecha na Hradczanach; nad mozaiką znajduje się największy pod względem powierzchni witraż)
       
       W promieniu stu metrów różnojęzycznego tłumu łatwo się zgubić. „Ja idę tu” – ktoś wskazuje ręką. „Ok, my tam będziemy” – brzmi odpowiedź. Jak się nie zgubić? Niemożliwe. Po kwadransie każdy wędruje osobno, bez mapy. Zostały przecież w antykwariacie. Piętra kamienic, tarasy piwno-kawiarnianych ogródków z parasolami, pętle brukowanych uliczek wiodą gdzieś… do zamkniętej bramy ozdobionej grzywiastą głową lwa. Uliczka bez drzwi i okien prawie, tylko mury po obu stronach i tramwajowe szyny przez środek. Zakręt i.. dalej to samo. Wszystkie wejścia gdzieś z drugiej strony. Powinna się nazywać Ulica Tylna. Gdzieś w podcieniach sklepik z wyrobami z papieru czerpanego.  Kusi wystawa, ale drzwi zamknięte. Dziwne. Wokół pootwierane sklepiki dla turystów do późnego wieczora, godzina zamknięcia napisana tylko dla formalności. Mija dwudziesta, dwudziesta pierwsza, dwudziesta druga... W okienkach nad Orlojem  pojawiają się figury Dwunastu Apostołów. Tłum gapiów zadziera głowy do góry i błyskają flesze.
     Idzie się na oślep i … „Hej, hej! Tu jesteśmy” Jakimś cudem znajdujemy się jednak. Magia? Przed wejściem do Klementinum dostaję program majowych koncertów: Strauss, Bizet, Verdi, Lehar, Dvorak oczywiście i Puccini. W roli głownej artyści Opery Narodowej i... barokowe organy.
      Fronton Teatru Estates – to tutaj 29 października 1787 roku miała miejsce światowa premiera Don Giovanniego, o czym przypomina mroczna figura Komandora.
(Fot. Aktron / Wikimedia Commons)
(Autorką rzeźby, zwanej też Płaszczem Sumienia, jest Anna Chromy)
       
      Uliczni grajkowie, na oko średnia szkoła muzyczna lub pierwszy rocznik konserwatorium przygrywają na klarnecie i skrzypcach. Z daleka niesie się głos gitary.
       Idzie się… Wełtawa wcale nie jest błękitna jak w piosence, ale wieczorem bije od niej przyjemny chłód i kaczki unoszą się na fali nic sobie nie robiąc z przepływających łodzi i turystycznych stateczków. Bezdomny z psem na Moście Karola umościł się do snu. Portreciści, karykaturzyści zwinęli już swoje sztalugi. Tam, po przeciwnej stronie oświetlona „korona” dachu  Rudolfinum. Kiedyś tu wrócę jeszcze. 

Don Giovanni, zaprosiłeś mnie...

       Uwaga: w nagraniu są przerwy, obraz nie nadąża za dźwiękiem i takie tam, a może to tylko wina mojego sprzętu, ale zamieszczam, bo w partii Don Giovanniego - Mariusz Kwiecień


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...