czwartek, 26 kwietnia 2012 18:03
Nadszedł czas, aby ładnie zamknąć wspomnienia z krakowskich Misteriów Paschaliów Anno Domini 2012, zakończonych dwoma recitalami: Simone Kermes z towarzyszeniem Venice Baroque Orchestra i Julii Leżniewej (Lezhneva) z Ensemble Matheus. O niedzielnym koncercie niemieckiej sopranistki niewiele mam do powiedzenia, bo mi się nie podobało. Po raz pierwszy w życiu spotkanie na żywo z muzyką Händla okazało się tak niesatysfakcjonujące, momentami wręcz niemiłe dla ucha. Simone Kermes włożyła wiele wysiłku w to, żeby było głośno, szybko i wysoko. Wśród kaskady technicznych popisów z braku tchu śpiewaczka zwyczajnie się darła, nie mogąc dociągnąć dźwięku do końca. Towarzyszyła temu dynamiczna nadekspresywność ruchowo-mimiczna, która do mnie zdecydowanie nie przemawia. Wolałabym więcej muzyki, a mniej teatru. No, fanką p. Kermes to ja jednak nie będę. Wydaje mi się, że jednak Händla da się zaśpiewać i lepiej i ładniej. Kolorowa ognisto-zielona suknia i płomienne włosy nie zastąpią braku muzycznych wrażeń.
Całe szczęście, że między ariami swoje umiejętności mogła zaprezentować świetna orkiestra w koncertach tak Händla, jak Vivaldiego i Geminianiego. Concerto grossi d-moll „La follia” tego ostatniego podobało mi się najbardziej. Nie znałam tego utworu i wywarł na mnie przyjemne wrażenie. I już wolałabym do końca słuchać tylko orkiestry.
Geminiani brzmiał mniej więcej tak:
Natomiast w Wielkanocny Poniedziałek kończący festiwal recital Julii Leżniewej wraz z Ensemble Matheus pod Jean-Christophem Spinosim pozostawił i pozytywne wrażenia, i dużo muzycznego zachwytu, i bardzo pasującą świąteczną radość. Młodziutką, choć już znaną i robiącą oszałamiającą karierę Julię słyszałam na żywo po raz pierwszy, więc tym bardziej byłam ciekawa. Sprawiała wrażenie skromnej i nieśmiałej, ale kiedy zaśpiewała, słychać było, że to artystka w pełni ukształtowana o wielkich możliwościach. Wrażenie ogromne! W arii Vivaldiego Zeffiretti, che sussurrate zauroczyła mnie totalnie delikatnością głosu, liryzmem, cudownie współbrzmiącym z partią skrzypiec.
Jest to nagranie właśnie z koncertu z Krakowa, słychać odgłosy z sali. Ale śpiew - po prostu cudny. A w drugiej części najsłynniejsza chyba aria z fletem: Sol da te, mio dolce amore z Orlando furiosoVivaldiego. Nie wiadomo, co podziwiać bardziej: przepiękną linię melodyczną fletu w wykonaniu Alexisa Kossenko czy delikatną ulotność głosu Julii.
Jak dla mnie, mogliby powtórzyć ten utwór co najmniej trzy razy pod rząd, żebym się nasyciła. W bardziej dramatycznej arii Armatae face podziwiać można było niezwykłą sopranową koloraturę, jakiej jeszcze dotąd nie słyszałam. Także w Gelosia, tu gia rengi l`alma mia można zobaczyć, na co Leżnievą stać. Ale tych nagrań nie znalazłam. To znaczy są, ale nie z Krakowa. W zamian za to, dla porównania, jeden z jej najlepszych występów. Również w Krakowie, w ubiegłym roku. Słynna aria Broschiego napisana dla jego brata, zwanego Farinellim, ze szczególnym uwzględnieniem jego możliwości wokalnych. Rewelacja!
Riccardo Broschi - Son qual nave ch'agitata
Julia Lezhneva - sopran
Julia Lezhneva - sopran
(no niestety, nie dało się wstawić inaczej, nie wiem, dlaczego)
Między ariami prawdziwe show dała orkiestra ze swoim dyrygentem Spinosim. To był sam w sobie koncert zasługujący na odrębny wieczór. Zwłaszcza w Koncercie D-dur na dwoje skrzypiec i orkiestrę Vivaldiego. Skrzypcowy duet zachwycający. Po raz pierwszy widziałam Spinosiego grającego na skrzypcach, bo dotąd znałam go tylko jako dyrygenta. A w drugiej części z kolei Koncert e-moll Telemanna na dwa flety i orkiestrę. Tutaj znowu Alexis Kossenko i Jean-Marc Goujon dali popis fletowej wirtuozerii. W obu koncertach poza śledzeniem strony muzycznej dla takiego laika jak ja interesujące było też przyglądać się bezsłownemu porozumieniu między muzykami: skrzypkami i flecistami. Od tego zależała cała dialogowa dramaturgia utworów. Nie umiem ocenić, co podobało mi się bardziej: czy niezwykły duet skrzypiec skomponowany przez, jakby nie było, mistrza tego instrumentu, czy brawurowe wykonanie Telemanna, zakończone iście polskim przytupem. Dosłownie!
Podczas bisów muzycy z Ensemble Matheus pokazali całą radość muzykowania: grali, improwizowali, w końcu wężykiem za Jean-Marc Goujonem niczym flecistą z Hameln towarzystwo całe, schodząc ze sceny z jednej strony, a potem wchodząc z drugiej, rozbawiło publiczność. Sama bym chętnie też powędrowała razem z nimi.
Spinosi okazał się niezłym showmanem, podobnie jak reszta orkiestry. Bardzo radośnie zakończony ostatni koncert i cały festiwal. Aby było co wspominać do następnego roku.
Poniżej próbka, jaką atmosferę tworzy Jean-Christophe Spinosi ze swoim zespołem
I taka sobie niespodzianka:
Dużo słuchania, bo musi wystarczyć na dłużej. Podpisałam kilka cyrografów, których spełnienie trochę zajmie. Ale o tym po powrocie.
Nie dam rady!
Mam dwa bilety na 6 maja na balet "Opowieści biblijne" w TWON, ale nie będę mogła pójść. Osoba, z którą się wybierałam też ma inne zobowiązania, mnie zmienili godziny pracy... Nie wyrobię za nic w świecie. Miejsca w VI rzędzie na parterze. Kto chętny, niech da znać, a podam szczegóły. Kto z Warszawy, albo blisko, ma okazję... a wszystko przez to moje "mierz siły na zamiary", a tu "rzeczywistość skrzeczy"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz