sobota, 20 stycznia 2018

Miało nie być... komentarza

środa, 06 lipca 2011 16:50

Sposa, non mi conosci....
Madre... tu non m'ascolti !
Cieli, che feci mai!
E pur sono il tuo cor...
Il tuo figlio... Il tuo amor...
La tua speranza!

Parla... ma sei infedel!
Credi... ma sei crudel!
Morir mi lascerai.. mi lascerai morir...
o Dio, manca il valor e la costanza.


Recital w Wersalu. Mało znana opera Merope (nawet Kamiński w swoim potężnym kompendium Tysiąca i jednej opery o niej nie pisze). A aria Epitide wspaniała. Nawet gdy nie zna się słów, przeżycie jest mocne. Czyja to zasługa? Kompozytora? Librecisty? Wykonawcy? Skąd ta siła oddziaływania? Niezwykły kontrast między przepięknym wnętrzem z tysiącem żyrandolowych kryształów, luksusem i królewską estetyką a tragizmem pieśni. Przejmujące. Wspaniałe. Nic więcej powiedzieć się nie da, poza wysłuchaniem... Jeszcze raz... i jeszcze raz...

     8 lipca     
      Siedzę nad tą arią, przed nią, z nią i z... kawą już trzeci dzień.
      Nad nią to znaczy nad różnymi wersjami tekstu. W tym roku minie (w grudniu) dokładnie 300 rocznica premiery Merope, ale z muzyką Francesco Gaspariniego i sam tekst arii różni się od tego, co śpiewa Jaroussky: jest krótsza o jeden wers. Jaroussky śpiewa wesję rozbudowaną i na pewno z korzyścią dla wymowy tekstu, dla jego dramatyzmu - chodzi o wers la tua speranza. Pozostałe różnice dotyczą raczej zmiany w pisowni języka włoskiego.
      Nie wiem, jak śpiewał podobno tę arię Farinelli (w jeszcze innej wersji opery skomponowanej przez jego brata Riccardo Broschi - pożyczanie muzyki i arii przez twórców czasu baroku było nagminne, prawo autorskie to wymysł współczesności), ale trzeba  było czekać prawie 300 lat na to właśnie wykonanie. I jakoś wcale nie ciągnie mnie do słuchania innego.
     A tę tutaj muzykę skomponował Geminiano Giacomelli (Jacomelli).
     Przed nią to znaczy przed monitorem, słuchając rano i wieczorem...
     Z nią to znaczy chodzę cały dzień mając w uszach tę muzykę i ten śpiew. 
     Z kawą... wiadomo! 
A miało nie być komentarza...

     10 lipca

     Przeczytałam gdzieś o dwóch teoriach śpiewu: według jednej, polegającej na swobodnej ekspresji słownej, kiedy śpiewak koncentruje się wyłącznie na tekście i w zasadzie w ogóle nie powinien myśleć, zastanawiać się nad muzyką, i drugiej, zwanej akademicką, która jest przeciwieństwem pierwszej, czyli najważniejszy jest tekst. Jak w tym kontekście określić śpiew Jaroussky`ego? Biorąc pod uwagę, że najpierw uczył się gry na skrzypcach i miał być po prostu muzykiem, zapewne o muzyce myśli. Zresztą, wśród wielu jego wypowiedzi na temat początków zaintrersowania się śpiewem jest i taka, w której snuje analogie pomiędzy ludzkim głosem a dźwiękiem skrzypiec. Chciałby swoim głosem naśladować po prostu skrzypce.  No cóż, sądzę, że czasami śpiewanie wychodzi mu znacznie lepiej niż tylko naśladowanie skrzypiec czy fletu, ale... jak to jest? Więcej koncentruje się na muzyce czy na tekście? Sama ekspresja słowna, jak to ktoś okreslił, byłaby dla mnie li tylko aktorskim popisem. Dopiero w połączeniu z muzyką powstaje coś innego, nowego, co działa też inaczej na słuchacza. Z doświadczenia wiem, że nawet mierny tekst właściwie podany, właściwie zinterpretowany, nabiera większej wymowy artystycznej. A w przypadku arii, gdy właściwie muzyka jest ważniejsza, ten efekt jest jeszcze bardziej widoczny. 
      Sądzę, że Jaroussky cały czas myśli jednak o muzyce. Początek tej arii coraz bardziej mnie w tym utwierdza. Tekst tekstem, ale la tua speranza po pierwszej zwrotce to muzyczna perełka. Trzeba myśleć, JAK to zaśpiewać, a nie tylko co. Podobnie w powtórzeniu całej pierwszej zwrotki, gdy za każdym razem snuje się inna fraza muzyczna. Wsłuchuję się też w  sposób, jak Jarosussky róznicuje raz za razem powtórzony wers cieli, che feci mai.  Oczywiście nie tylko ten moment jest tutaj istotny.  Interesująca jest całość, której swoistą interpretację można ocenić, mając porównanie z innymi wykonaniami. Na przykład w przeciwieństwie do Cecilii Bartoli Jaroussky śpiewa ciszej, na pozór spokojniej, co jednak nie oznacza mniejszego dramatyzmu.  Bartoli według mnie przerysowuje. W tym właśnie ujawnia się owo myślenie o muzce.  Jaroussky nie śpiewa tutaj na maksymalnych możliwościach swojego głosu. Zresztą, jak stwierdził pewien krytyk, jak na razie w ogóle nie widać, żeby Jaroussky kiedykolwiek zbliżył  się do granic swoich możliwości głosowych i tak naprawdę jeszcze nie wiadomo, na co go ostatecznie stać.  Świadczy to o doskonałym wyczuciu repertuaru oraz o wielkiej artystycznej samoświadomości. Właściwie nigdy nie przerysowuje, nie nadużywa niewątpliwej techniki, jaką dysponuje. Jeśli miałabym oceniać w kontekście tych dwóch wspomnianych teorii jak rozumiem jego śpiewanie, to dla mnie Jaroussky jest śpiewakiem, który myśli jak muzyk. Głos jest instrumentem, na którym można zagrać.  On gra.  I to jak.  A przy tym rozumie, co śpiewa.

      15 lipca

     Dziesięć dni z arią. Wciąż tą samą... Kawa się skończyła... i jeszcze nie jadłam śniadania... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...