niedziela, 05 czerwca 2011 11:29
Lubelska Noc Kultury - 250 wydarzeń kulturalnych w ciągu jednej nocy? Jak mam się w tym odnaleźć? Gdzie iść? Co zobaczyć? W jakiej kolejności? Problem nierozstrzygalny. Zdałam się na intuicję, los, przypadek i … serce.
W Filharmonii Lubelskiej koncert kameralny kwintetu instrumentów dętych blaszanych, czyli dwie trąbki, róg, puzon i tuba, a w porywach na zmianę jeszcze waltornie. Zespół w składzie: Krzysztof Bednarczyk, Mariusz Niepiekło, Aleksander Szebesczyk, Andrzej Sienkiewicz i Arkadiusz Więdlak zaprezentowali urozmaicony program, od chorałów Bacha i Haendla poczynając, przez mazurki Chopina, po Peer Gynta Griega i West side storyBernsteina. Słowem, od poważnej, metafizycznej muzyki kontemplacyjnej po musicalowy przebój wszech czasów. Jestem w stanie zaakceptować każdą z zaprezentowanych wersji, nawet pierwsza część suity Griega pięknie zabrzmiała, zanurzając słuchaczy w baśniowy świat poranka i Króla Gór. Jednak Chopin na trąbkach to było dla mnie za wiele. Tyle czasu poświęciłam, żeby w ogóle mazurki polubić, zrozumieć (co mi się do dziś nie udało), a tu taka rewolucja – mazurek Chopina na tubie?! Nie, dziękuję, wolę fortepian. Ale w lakierkach muzyków pięknie odbijały się kolorowe światła reflektorów. Zwłaszcza fioletowy robił niesamowite wrażenie.
Następny w programie był koncert symfoniczny: Symfonia g-moll Mozarta, V Symfonia Beethovena, Tańce połowieckieBorodina, I Symfonia D-dur Mahlera, IX Symfonia Dwořaka, Ognisty ptak Strawińskiego – program marzeń. Oczywiście nie były to utwory grane w całości, bo tylko ten jeden koncert zająłby całą noc. Jak zauważył Piotr Wijatkowski (dyrygent) V Symfonii Beethovena nie trzeba zapowiadać, wszyscy ją znają (nawet jeśli o tym nie wiedzą), natomiast niesamowita atmosfera I symfonii Mahlera, zwłaszcza części III z wyrazistym rytmem, z jakimś takim ugrzęzłym, upiornym, ale i podniosłym marszem żałobnym sprawia, że czas - jak to możliwe tylko w muzyce – staje w miejscu. Myślałam o samym Mahlerze i jego niespełnionych nadziejach; myślałam o poetach „mordowanych” przez „zjadaczy chleba”, o tym, że „sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem” i „łzach potęgi drugiej”. Tak, to musiało być sześć kontrabasów, sześć wiolonczel i cała smyczkowa plejada, żeby wyrazić tytanicznego ducha sprzeciwu. A ten zza trzeciego kontrabasu bez przerwy na mnie patrzył. I czemu, zamiast skupić się na graniu?
Półgodzinna jazda przez miasto i coś całkiem innego– greckie, ormiańskie, kaukaskie pieśni cerkiewne, modlitwy, dziękczynienie: Pieśń wdzięczności zespołu Kairos. Fantastyczne zgranie męskich głosów, rewelacyjna gra na oryginalnych, egzotycznych instrumentach (lutnia arabska, bębny afrykańskie i arabskie), charyzmatyczny dyrygent (Borys Somerschaf) W Kościele pw. świętego Andrzeja Boboli na Czechowie, który wystrojem i architekturą świetnie nadaje się na miejsce takiego koncertu, słuchacze powędrowali za śpiewem wprost w góry Kaukazu i azjatyckie stepy. Takich pieśni nie stworzy lud osiadły, zasiedziały, nieruchawy… To są pieśni nomadów, wędrowców, pieśni pielgrzymów. Słyszałam w nich kroki plemienia szukającego nowego miejsca na swoje namioty, tupot stada owiec pędzonego na wypas, szeroki oddech wytchnienia pod nocnym niebem gwiazd. Jest coś majestatycznego w śpiewie mężczyzny, który w obliczu Boga rezygnuje ze stereotypowego wizerunku macho i dziękuje za to, co nie jest od niego zależne, wysławiając Dobroć i Miłość największą. Myślę, że na tym polega prawdziwa męskość. Mężczyzna, który tak potrafi śpiewać, to mężczyzna idealny.
(nie znalazłam niestety nagrania z towarzyszeniem instrumentów)
A potem jeszcze spacer z dziewięcioma Muzami: taniec – największa grupa widzów wokół tancerzy breakdance, teatr – od próby spektaklu z udziałem widowni po monodramy, poetycki maraton w kawiarni – a nazjeżdżali się z całej Polski, pokazy sztukmistrzów – jakby nie było, całemu przedsięwzięciu patronuje Sztukmistrz z Lublina (postać z powieści Izaaka Singera), kolorowe lampiony na Placu Litewskim zamiast gwiazd. Orszak Apollona powiększył się patronki nowych współczesnych sztuk: pokazy filmów (niezapomniany Chaim Topol jako Tewje mleczarz w „Skrzypku na dachu), wystawa fotografii polskich aktorek. Nieoczekiwane spotkanie w kawiarni „Pożegnanie z Afryką”, długie nocne rodaków rozmowy i świt oglądany z wyżyn katedralnego wzgórza.
Co to była za noc…o, bogowie, boginie, co za noc!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz