sobota, 20 stycznia 2018

Ależ się nasłuchałam...

 czwartek, 24 listopada 2011 19:57

       Kiedy dzień w dzień, a właściwie co wieczór muszę, koniecznie MUSZĘ słuchać kolejnych rewelacyjnych koncertów, na nic lekarskie zalecenia i zakazy. Ja naprawdę NIE MOGĘ przestać pić kawy i kłaść się spać przed północą. Moja lekarka jeszcze o tym nie wie, ale nieźle się zdziwi, gdy za miesiąc zobaczy, że jej metoda leczenia nie przynosi rezultatu.
         Zaczęłam w niedzielę transmisją ze Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego koncertu w ramach III Festiwalu Mazovia goes Baroque. Zespół Al Ayre Espańolkierowany przez Eduardo Lópeza Banzo wraz z sopranistką Marią Espada zaprezentował kantany religijne i muzykę instrumentalną 
Jose de Nebra i Domenico Scarlattiego.
        Jose Melchior Baltazar Gaspar Nebra Blasce (1702 – 1768) był kompozytorem hiszpańskim, pochodzącym z muzycznej rodziny. Jego ojciec, dwaj młodsi bracia a także sam Jose byli organistami. Jose de Nebra komponował oczywiście przede wszystkim muzykę liturgiczną : msze, litanie, psalmy, a nawet kolędy. Ma też w dorobku opery i sonaty.
        Muzyka hiszpańska, poza  kilkoma powszechnie kojarzonymi nazwiskami, jak choćby Manuel de Falla,  jest dla mnie terra incognita, tym chętniej poznałam ułamek twórczości, w której nagraniach zespół Al Ayre Espańol przoduje. Maria Espada swoim głębokim i bogatym w odcienie głosem po prostu mnie oczarowała. Dlatego koniecznie musiałam poszukać sobie jeszcze youtubowych nagrań.


       W poniedziałek Dwójka retransmitowała z tegorocznego festiwalu BBC Proms Eliasza Feliksa Mendelssohna-Bartoldy`ego, w którego wykonaniu pod batutą Paula McCreesha (dyrektor festiwalu Wratislavia Cantans) wziął udział między innymi Chór Filharmonii Wrocławskiej oraz Gabrieli Consort (zespół chóralny założony przez McCreesha w 1982 r. do wykonywania wielkich dzieł chóralnych, oratoriów Händla czy Bacha).
        Eliasz, chyba najbardziej natchniony starotestamentowy prorok, bezkompromisowy, radykalny, współczujący (wskrzesza przecież syna biednej wdowy), którego imię jest  najczęściej przywoływane w Nowym Testamencie, jako tego, który nie umarł, lecz wśród wichru wstąpił do nieba, zapowiadając w ten sposób wniebowstąpienie Jezusa.

Eliasz wstępujący na złotym rydwanie do nieba

        Oratorium Eliasz przyniosło Mendelssohnowi niebywałą sławę od pierwszego wykonania 26 sierpnia 1846 roku w Birmingham. W liście do brata pisał: Już na pierwszej próbie w Londynie widać było, że podoba się, że grają je i śpiewają chętnie. Ale że na koncercie wykonane będzie z takim zapałem i rozmachem, to przyznam, sam się nie spodziewałem. Jaka szkoda, że nie byłeś przy tym! Przez półtrzecia godziny, tyle trwał utwór, cała ogromna sala z dwoma tysiącami widzów, wielka orkiestra i wszystko tak było skoncentrowane na tym, co się dzieje, że nie dochodził z widowni najlżejszy szmer, ja zaś mogłem robić ze świetną orkiestrą, co tylko chciałem… Szczególnie wtedy, kiedy nadeszły deszczowe chmury, kiedy jak opętani grali i śpiewali chór końcowy i kiedy po skończeniu pierwszej części musieliśmy cały fragment bisować. Bisowaliśmy aż cztery chóry i arie, a w całej pierwszej części nie było ani jednego potknięcia.
        Nie ujmując niczego  z artyzmu solistom, najświetniejsze w Eliaszu są partie chóralne.


        We wtorek znowu III Festiwal Mazovia goes Baroque i  Il trionfo del Tempo e del Disinganno (Triumf Czasu i Prawdy) – pierwsze oratorium Händla z 1707 roku. Utwór z uosobionymi postaciami Piękna (Bellezza), Czasu (Tempo), Rozkoszy (Piacere) i Rozczarowania (Disinganno) przypomina średniowieczne misterium, w którym człowiek postawiony wobec sprzecznych wartości i pożądań musi wybierać to, co przyniesie zbawienie jego duszy. Wtorkowym koncertem orkiestry Les Ambassadeurs i solistami: Sabine Devieilhe – sopran (Bellezza), Annie Gill – mezzosopran (Piacere), Mélodie Ruvio – kontralt (Disinganno), Nicholas Mulroy – tenor (Tempo), dyrygował Alexis Kossenko. Podczas pierwszej części byłam nieco rozkojarzona, więc chyba nie w pełni muzyka do mnie docierała, za to w drugiej  byłam już zasłuchana i może stąd też wynikało moje wrażenie większej dynamiczności. Tym bardziej, że szczególnie czekałam na jedną z najbardziej znanych i lubianych arii Lascia la spina, o wiele częściej kojarzoną pod tytułem Lascia ch`io pianga z opery Rinaldo. Oczywiście, znając barokowe zwyczaje wielokrotnego stosowania tej samej arii w różnych utworach i to przez różnych kompozytorów, tym mniej dziwi, że sam Händelwłasną kompozycję przeniósł z oratorium do późniejszej opery. Jakie to ma znaczenie, gdy rzecz słucha się z prawdziwą przyjemnością, a przecież chodzi przede wszystkim o nasze słuchaczy zadowolenie.


       Ale Il trionfo to także  dzieło porywające wspaniałymi muzycznymi dialogami solistów. Czemuż się dziwić; choć Händel pisząc je miał zaledwie 22 lata, był przecież geniuszem. 

Händel, Il trionfo - Natalie Dessay (sopran) i inni:  Ann Hallenberg (mezzosopran), Sonia Prina (kontralt), Pavol Breslik (tenor) / Le Concert dAstrée, dyr. Emmanuelle Haim.

       No a wczoraj to już w ogóle odpłynęłam na  Missa votiva Jana Dismasa Zelenki w wykonaniu  Collegium 1704 pod dyrekcją Václava Luksa, soliści: Raffaella Milanesi – sopran, Markéta Cukrová – alt, Sebastian Monti – tenor, Tomás Král – bas. Tę dziękczynną Mszę Zelenka skomponował po cudownym wyzdrowieniu z ciężkiej choroby. Chyba dlatego jest to muzyka tak bardzo osobista i jednocześnie głęboko emocjonalnie odbierana przez słuchacza. Na Zelenkę natknęłam się wcale nie tak dawno temu i od razu mnie zachwycił. Wczorajszy koncert w tym zachwycie mnie utwierdził. To był naprawdę świetny kompozytor, a jego muzyka ma cudownie kojące, powiedziałabym nawet - lecznicze właściwości. No cóż, z dwojga złego, to ja już wolę niedomagać fizycznie niż wpędzać się w cierpienia duchowe, rezygnując z takiej muzyki.


(Nagranie tego samego zespołu, którego słuchałam wczoraj w Dwójce - Collegium 1704, dyr. Vaclav Luks)
Na YouTube jest cała Msza podzielona na poszczególne części liturgiczne.

Ale głupoty popisałam! Eliasz, owszem był, ale w poprzedni poniedziałek, 14 listopada. Wszystko mi się pomieszało, to znaczy tylko daty, na szczęście cała reszta się zgadza. A z tego wynika, że między jednym a drugim poniedziałkiem nic się nie działo, więc mi czas uciekł i się skurczył. To czego słuchałam w ostatni poniedziałek? Jak nie radia, to pewnie płyty: Rameau, Une symphonie imaginaire, Les Musiciens du Louvre, dyr. Marc Minkowski. A w drodze są kolejne :-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...