wtorek, 09 listopada 2010 17:04
W dodatku Conrad 04 dołączonym do 44. numeru Tygodnika Powszechnego Jerzy Franczak zastanawia się nad trendami rozwoju literatury w coraz bardziej cybernetycznym świecie. Przyczynkiem wypowiedzi autora jest najnowsza książka Umberto Eco napisana wspólnie z Jean-Lucem Carrierem Nie myśl, że książki znikną. Tytuł optymistycznie streszcza poglądy autorów o trwałej i niezbywalnej wartości, jaką stanowi literatura w formie drukowanej, która ma się dobrze i nie zanosi się wcale, aby groziła jej katastrofa na wzór Lemowskiej papyrolizy (Pamiętnik znaleziony w wannie). Chyba jednak sprawa nie jest ani tak prosta, ani oczywista.
Wciąż jeszcze społeczeństwo przyzwyczajone jest do czytania liniowego, ale powoli – za sprawą elektronicznych możliwości kompilowania, przestawiania, cięcia, fragmentaryzacji i dowolnego zestawiania tekstów – najmłodsze pokolenia oswajają się z hipertekstowością wszelkich zasobów pisanych, z którymi mają do czynienia. Mnie, jako czytelnika tradycyjnego, przyzwyczajonego do ciągłości myśli w określonym porządku zdaniowym, podporządkowanemu logicznej dyskursywności, czytanie hipertekstowe po prostu męczy. Zamiast cokolwiek wyjaśniać – zaciemnia mi obraz całości; zamiast zachęcać do poznawania – nuży. Te rozgałęzienia rozgałęzień, odsyłacze do odsyłaczy, linki od linków, podlinki, zakładki, spinacze pomagają w szybkim dotarciu do specjalistycznej jednej wybranej informacji, ale obrazu całości nie dają. Przeciwnie – wciągając w labirynt korytarzy – prowadzą wprost ku ślepemu zaułkowi ignorancji.
Franaszek zauważa, ze mimo wszystko hipertekst nie jest jeszcze powszechną formą komunikacji, a globalna sieć internetowa, paradoksalnie, służy upowszechnieniu całkiem tradycyjnych sposobów wypowiedzi poprzez słowo pisane obecne choćby w postaci niezliczonej ilości indywidualnych stron i blogów. I nadal w świecie literatury miarą sukcesu pozostaje publikacja książkowa. Eco i Carriere nie boją się o przyszłość książki. Zagrożenie pojawia się raczej w odniesieniu do możliwości percepcyjnych czytelnika, który zamiast czytać, tylko kartkuje utwory. Zanikają więc nie same książki, od których wciąż uginają się księgarskie półki, ale umiejętność czytania w sensie dokładnego zgłębiania dzieła poprzez stałe i wielokrotne jego poznawanie.
Na rynku wydawniczych bestsellerów królują dzisiaj poradniki, szybkie kursy czynności tak pospolitych jak przyszywanie guzika i gotowanie makaronu. Ewentualnie dla bardziej ambitnych Jak rozmawiać o książkach, których się nie przeczytało Pierre`a Bayarda. W kwestii wydawnictw poradnikowych wymyślono już chyba wszystko. Przypuszczam, że hitem byłaby na przykład pozycja pod tytułem Jak czytać, żeby nie przeczytać. Może kiedyś, całkiem niedługo, ktoś ją napisze i zarobi miliony.
Książki żyją czasami własnym życiem, mają swoje osobiste historie. Nie zrozumie tego ktoś, kto czyta tylko poprzez monitor komputera lub słucha głosu lektora z e-booka. Ja pewnie końca epoki Gutenberga nie dożyję, z czego się cieszę, ale jak długo jeszcze książka będzie opierała się próbom wyrugowania z codziennego obiegu?
Myślę, że jak długo będą piszący książki,tak długo będą Ci, którzy lubią jej tradycyjną postać. Mnie znajomi polecają e-booki, jako tej, która ma problemy z dotarciem do biblioteki. Ponieważ nie chodzi o to, by przeczytać, niewiele z tego wynosząc, czy po prostu móc się pochwalić przed znajomymi, że autor czy tytuł jest znany, to nie spieszno mi do elektronicznych książek. Chociaż zdarzyło mi się zasugerować osobie słabowidzącej, by z tradycyjnej książki przerzuciła się na audiobooki.
OdpowiedzUsuńTechnika powinna pomagać tym,którzy mają utrudniony dostęp,ale czytanie tradycyjne, i to z ołówkiem w ręce!, rozwija umysł.Moje książki mają notatki na marginesach, prawie wszystkie
OdpowiedzUsuń