poniedziałek, 24 października 2011 19:58
Byłam tam.
W piątkowy wieczór w TWON zgromadził się komplet publiczności. Dzięki specjalnie wznowionej Łucji z Lammermoor w reżyserii Michała Znanieckiego także polska publiczność mogła posłuchać kreacji, którą od roku Aleksandra Kurzak zachwyca melomanów i krytyków na świecie. W dołączonej do programu okładce zacytowane zostały fragmenty recenzji:
Debiutując jako Łucja, porwała za sobą cały teatr, tak pod względem wokalnym, jak i dramatycznym. (The Seattle Times)
Zdecydowana, wielce utalentowana młoda kobieta znakomicie debiutuje jako Łucja. Stworzony przez nią portret bohaterki jest niezwykle przenikliwy i trafny. (The Gathering Note)
Była fenomenalna (The New York Sun)
Po występie w Seattle Opera w partii Łucji Opera Magazineporównywał Kurzak do największych śpiewaczek belcanta: Beverly Sills, Joan Sutherland i Marii Callas. To wielkie szczęście, że artystka znalazła czas (między Staatsoper w Wiedniu a Metropolitan Opera w Nowym Jorku) na trzy wieczory w Warszawie – 21, 23 i 25 października.
Aleksandra Kurzak była zachwycająca. Jak już się pojawiła i zaczęła śpiewać, to mimo niewątpliwych zalet partnerujących jej śpiewaków (Artur Ruciński jako Enrico, Francesco Demuro jako Edgardo, Rafał Siwek – Raimondo czy Pavlo Tolstoy – Arturo), czekałam tylko na kolejne jej wejście. Nie wyczuwało się żadnego specjalnego wysiłku, żadnej przesady, nadmiaru czy niedomiaru – wszystko było jak trzeba. A głos niósł się, jak to napisano w Newsweeku, aż do stratosfery od pierwszej arii Regnava de silenzio, kiedy opowiada o ujrzanej nad źródłem zjawie, przez wspaniały duet z Edgardem Verranno a te po ostatnią Spargi d`amaro pianto, która po gwałtownych, urywanych majaczeniach szalonej Łucji, po bieganiu i tarzaniu się po scenie, wywiera niesamowite wrażenie ostatecznym nastrojem rezygnacji i pożegnaniem z życiem:
Ach! Nie uciekaj, Edgardo!
Obmyj gorzkimi łzami
Moje ziemskie przybranie,
Gdy ja modlić się będę
Za ciebie tam, w niebiosach.
Dopiero, gdy przybędziesz,
Raj pięknym się dla mnie stanie!
A trzeba przyznać, że wcześniej Łucja potrafiła jednak dość długo opierać się naciskom brata, żądającego od niej zgody na poślubienie znienawidzonego lorda Artura. Dopiero sfałszowany przez Normanna list, rzekomo napisany przez Edgarda, załamuje bohaterkę przekonaną, że ukochany ją zdradził. Kiedy tak Enrico oplątuje siostrę coraz mocniejszym szantażem emocjonalnym (Musisz mnie ratować. Musisz!; Odbierasz mi honor i życie, pod topór mnie prowadzisz…), zastanawiałam się, dlaczego ci rzekomo silni, męscy i bezwzględni faceci zawsze muszą ratować swój honor kosztem kobiety? Prawdziwy mężczyzna, gdy sam nawarzył piwa, powinien przyjąć na siebie odpowiedzialność. Tymczasem to kobiety wielokroć ratowały ich majątki przed bankructwem, ich skórę przed zemstą a czasem i wolność przed grożącym im więzieniem, poświęcając przy tym poprzez przymusowe małżeństwo swoją wolność, wyrzekając się miłości, rezygnując z osobistego szczęścia. Co za niesprawiedliwość!
Nie wiem, czy o taką refleksję chodziło Walterowi Scottowi, autorowi książki, Gaetano Donizettiemu – kompozytorowi czy Michałowi Znanieckiemu – reżyserowi warszawskiej Łucji, ale w scenie słynnego sekstetu Chi mi frena in tal momento, kiedy wszyscy się „drą” jedno przez drugie, a Łucja stoi załamana, samotna w swojej rozpaczy, naturalnym biegiem pojawia się myśl, że to się nie może dobrze skończyć i naprawdę będzie już tylko coraz gorzej.
Łucja:
Miałam nadzieję, że życie
Odbierze mi przerażenie…
Lecz śmierć nie przybywa na pomoc…
Wciąż żyję, ku swej rozpaczy!
Z oczu spadła zasłona,
Zdradziły mnie ziemia i niebo!
Chciałabym płakać, lecz nie mogę…
Nawet łzy mnie opuściły!
Ale jeszcze w ostatniej chwili, gdy Edgardowi otoczonemu przez zamkowych kawalerów i gości weselnych grozi śmierć, mimo że przed chwilą ze wzgardą oskarżył ją o zdradę, Łucja potrafi myśleć tylko o nim:
Boże, ocal go…
W tak strasznej chwili
Nieszczęśliwej wysłuchaj lamentów…
Oto błaganie niezmierzonego bólu,
Dla którego na ziemi nie ma już nadziei…
Oto ostatnia prośba mego serca,
Co na ustach mi kona!
Ach, gdy tak Aleksandra Kurzak stała w białej ślubnej sukni, z długim welonem kurczowo przytrzymywanym przez Lorda Artura, jakby się bojącego, że mu zaraz ucieknie obiecana młoda małżonka, a potem klęczała błagając o życie ukochanego rzucającego jej w twarz oskarżenie o zdradę, gotowego na śmierć w nierównej walce w zamku odwiecznego wroga – była wzruszająca, wstrząsająca, ZACHWYCAJĄCA.
Nic dziwnego, że owacja trwała długo, a kosze kwiatów ustawione na scenie nie pozwoliły domknąć kurtyny. A poza tym można było podziwiać kaskaderów, chodzących po pionowo ustawionej ścianie obrazującej ogród z lotu ptaka. Zamczysko z kolei również stało na głowie: okna z gotyckimi ostrołukami odwrócone ku dołowi, za nimi zaś chmury płynące nisko, a w górze jezioro, po którym płynął w łódce do góry nogami, a raczej z głową do dołu jakiś rybak. Zabawny akcent z małymi dziewczynkami, które zbierały sprzed zasłoniętej kurtyny kwiaty będące rekwizytami w scenie weselnej. Otrzymywały duże brawa, gdy udało się im wyrwać mocno wciśnięte w podłogę ostre łodygi. Do ostatniego zaś kwiatka z dwóch stron sceny wybiegły dwie dziewczynki, rywalizując która dobiegnie pierwsza. Obie wzbudziły radość i zachwyt publiczności.
No właśnie, zapomniałam napisać o kolorach. W scenograficznej wizji Michała Znanieckiego ważną rolę odgrywają barwy. W zasadzie wiekszość scen rozgrywa się w półmroku, przecież Łucja czeka na Edgarda przed świtem w ogrodzie, w końcowej scenie Edgardo dowiaduje się o śmierci ukochanej będąc na cmentarzu, gdzie jest umówiony na pojedynek z Enrico. Ponure zamczysko stojące do góry nogami również nie wywiera optymistycznego wrażenia. Przez wielkie gotyckie okna, jak wspominałam wyżej, z odwróconymi w dół ostrołukami, w zależności od sceny wpada różnego koloru swiatło. Raz jest błękitne jak jezioro, raz ciemne, bo wędrują po niebie gwałtowne, skłębione chmury, innym razem zaś ognistoczerwone jak krew - to w scenie zabójstwa, a raczej po jego dokonaniu, gdy Łucja popada w szaleństwo.
Kolejny walor sztuki to stroje - stylowe, piękne, takie tradycyjne. Zaletą realizacji, poza niewątpliwymi gwiazdami śpiewu z Aleksandrą Kurzak w roli głównej, było to, że jest w sumie bardzo tradycyjna. Bez tak częstych dzisiaj udziwnień, unowocześnień, przenoszenia akcji w czasy współczesne, które mnie osobiście zawsze przeszkadzają w odbiorze, bo odczuwam jakiś dysonans między muzyką i librettem a futurystycznymi zapędami różnej maści wizjonerów. No bo niejeden taki wizjoner, chcąc być współczesny, kazałby Łucji i Edgardowi spotykać się na przyklad w galerii handlowej. Na szczęście Znaniecki pozostawił ich w ogrodzie, a zamek przypominał zamek, choć do góry nogami z żyrandolem wyrastającym z podłogi.
Fragmenty libretta z programu operowego w przekładzie Anny Makurackiej
Zdjęcia z premiery, bez udziału Aleksandry Kurzak. W realizacji z jej udziałem suknie były ładniejsze, także biała z welonem była ciekawsza, bardziej klasyczna. Ale można zobaczyć sceny w zamku odwróconym do góry nogami, z oknami do dołu i żyrandolem wyrastającym z podłogi oraz ciekawą kolorystykę scenografii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz