Wyruszając w świąteczny poniedziałek o 6 rano z domu, nie wiedziałam, co mnie czeka. Być może przeżyłabym moment zawahania, a może… całkiem odwrotnie, wyruszyłabym jeszcze wcześniej, a przynajmniej lepiej przygotowana. Chociaż jak można się lepiej przygotować, kiedy przyjeżdża się do stolicy w święto, po sześciogodzinnej podróży z przesiadkami i wysiada w deszcz? Wszystko pozamykane, a ja bez biletów na miejską komunikację i w dodatku nie mam pojęcia, z którego przystanku i jaką linią mam jechać do celu. Cóż, pozostała taksówka. Ten jeden raz, a potem… nie kupiłam tych biletów przez całe dwa dni i wszędzie chodziło się per pedes. No i nazbierało się, lekko licząc, 10 km.
Jak zwykle, zwiedzanie nowych miejsc (a i starych też) odbywam według rozkładu kawiarni. Pierwszą upatrzyłam sobie już wcześniej, podczas poprzedniego pobytu. Tym razem to nie miał być przypadkowy łyk w drodze dokądś, tylko świadome delektowanie się. Właśnie tam. Czy piliście kiedyś kopi luwak? Bo ja właśnie zaliczyłam ten pierwszy raz. Nazwa, wiadomo, światowa, marka ekskluzywna, cena, hmmm, hm… nie ja płaciłam ;-) smak jak w Panu Tadeuszu. Słowem, czysta przyjemność.
Wybór kolejnego lokalu pozostawiłam mojemu cicerone w wieczornej wędrówce po stolicy. W każdym razie z Krakowskiego Przedmieścia uciekliśmy czym prędzej, bo przewalały się po nim istne dzikie hordy Hunów w poszukiwaniu świątecznych wrażeń, a flesze błyskały bez przerwy i hałas narastał niemiłosierny. Cichszymi i mniej uczęszczanymi ścieżkami, zaliczając po drodze restaurację, w której mimo biesiadującego na kolędowo tłumu, znalazł się dla nas wolny stolik, dotarliśmy na teatralną ucztę duchową. I o to właśnie chodziło. Nie umiem godzinami siedzieć, biesiadować, pochłaniać te wszystkie świąteczne potrawy, wypieki. Najadam się i zaczynam się zwyczajnie nudzić. Co innego trzy, cztery godziny w operze ;-)
Tym razem był to Gombrowicz podany przez Irenę Jun w klasycznym monodramie na podstawie opowiadania Biesiada u hrabiny Kotłubaj w Teatrze STUDIO. Groteskowy, jak to u Gombrowicza, tekst doprawiony atmosferą prawie jak z horroru, z dużą dozą ironii i muzycznym komentarzem, w mistrzowskiej aktorskiej interpretacji. Spektakl kameralny, ciekawie zaaranżowany w teatralnym foyer, zgromadził prawie pełną publiczność. Po moim ostatnim niezbyt udanym zderzeniu z cudacznym Szekspirem w Teatrze Narodowym Gombrowicz okazał się bardzo aktualny i przede wszystkim zrozumiały.
Powrót z teatru oczywiście na piechotę, bo przecież nie miałam biletów na miejską komunikację ;-) Zresztą wieczór był taki piękny, mimo zachmurzenia nie padało i gdzieś powędrowały dzikie hordy Hunów. A na Rynku Starego Miasta jarmark bożonarodzeniowy. I gdybyśmy się nie włóczyli tak bez celu, wyproszeni z herbaciarni, bo już zamykano, pewnie byśmy tam nie trafili. Przy jednym ze straganów kręcą się siostry w białych habitach. Przyjechały z Mińska,z Klasztoru Świętej Elżbiety (Monaster Swiatoj Elizawiety). Z folderu wręczonego przez siostry czytam, że święta Elżbieta była wnuczką królowej Anglii – Wiktorii. Wyszła za mąż za wielkiego księcia Sergiusza Aleksandrowicza Romanowa, syna cara Aleksandra II. Przeszła na prawosławie i po śmierci męża, który zginął w zamachu, poświęciła się działalności zakonnej i charytatywnej. Założyła klasztor, który niósł pomoc bezdomnym dzieciom. Księżna została zamordowana przez bolszewików, a jej relikwie zostały przewiezione do Jerozolimy, gdzie do dzisiaj się znajdują w cerkwi św. Marii Magdaleny.
Klasztor Świętej Elżbiety powstał w Mińsku w 1999 r. W obrębie klasztoru znajdują się cztery cerkwie, siostry pracują w Szpitalu Psychiatrycznym, w pensjonacie dla dzieci niepełnosprawnych, domu specjalnej opieki oraz prowadzą resocjalizację byłych więźniów, którzy znaleźli zatrudnienie w klasztornej fermie. Ponadto w klasztorze znajduje się szereg pracowni i warsztatów rękodzielniczych: plastyczna, krawiecka, stolarska, rzeźby, ikonograficzna, wyrobu świec, mozaik oraz apteka z preparatami ziołowymi i nalewkami wyrabianymi według klasztornych receptur. Dla chętnych turystów klasztor prowadzi hotel na 50 miejsc noclegowych.
Ikona i drewniany dzwoneczek ze starganu sióstr św. Elżbiety z Mińska
Moja wielka wędrówka zakończyła się już dnia następnego nieodzowną wizytą w księgarni i zakupem nowych książek. Klasyka, tylko klasyka: Szekspir, Racine – w nowych tłumaczeniach Piotra Kamińskiego i Antoniego Libery.
I oryginalna ręcznie malowana bombka choinkowa z ceramiki bolesławieckiej. Też zakupiona na jarmarku bożonarodzeniowym.
Post jest tak naładowany informacjami, i to bardzo ciekawymi, że śmiało można było z tego zrobić 3 oddzielne posty.
OdpowiedzUsuńBo to sprawozdawcze jest po prostu, żebym nie zapomniała
OdpowiedzUsuń