czwartek, 12 kwietnia 2018

Na królewskim dworze

     Kończąc wątek królewskiego mecenatu muzycznego w epoce stanisławowskiej - ponieważ dotarłam do końca książki - zapiszę ku pamięci intrygujące ciekawostki. Na przykład o harfie. Była już mowa o tym, że grą na harfie popisywał się Michał Kazimierz Ogiński. Być może był pierwszym harfistą w historii polskich wirtuozów tego instrumentu. Zagraniczni harfiści odwiedzali w tym czasie Warszawę i Kraków. W 1788 roku w Krakowie i w Warszawie wystąpił  Nimazico (lub Nimasico), a w 1792 roku w Warszawie harfistka o nazwisku Stockheim. Nic bliższego o tych dwojgu artystach nie wiadomo, za to bardziej znany był niemiecki wirtuoz  Ferdinand Horn również prezentujący się przed warszawska publicznością. Pierwszą harfę Stanisław August zakupił prawdopodobnie w 1782 roku dla śpiewaczki Caterini Bonafini, która zamierzała pobierać lekcje gry na tym instrumencie.
      Występy Cateriny Bonafini to całkiem osobna historia zresztą. Stanisław August namówił ją, aby pozostała na dłużej, gdy zawitała do Warszawy w 1776 roku zmierzając  do Petersburga. Ostatecznie spędziła tutaj sześć miesięcy, występując ze swoim scenicznym partnerem kastratem  Giuseppe Campagnuccim. Śpiewaną przez nią koronną partią, dzięki której zyskała sławę w Wenecji była Dydona w operze  Pasquale  Anfossiego. Bonafini wzbudziła zachwyt i podziw, a pozytywnej opinii nie szczędził jej nawet Bogusławski, który kierując Teatrem Narodowym nieustannie rywalizował z włoskimi i francuskimi zespołami teatralno-operowymi. Bonafini zawitała po raz drugi do stolicy, gdy po sześcioletnim kontrakcie wracała z Petersburga do Włoch w 1782 roku, pozostając jako artystka królewska prawie 10 miesięcy - do kwietnia 1783 roku. Król opłacał jej dom, konie do karety, stangreta, no i zakupił harfę, na której pobierała lekcje gry, również na koszt króla. Stylem i wystawnością życia wzbudzała zainteresowanie i bulwersowała opinię publiczną skandalami, na pokaz arogancji pozwalała sobie nawet w obecności króla. Ostatecznie po wyjeździe z Polski Bonafini zakończyła karierę, na co pozwalał jej ponoć olbrzymi majątek zgromadzony podczas pobytu na dworze carskim w Petersburgu, a dopełniony hojnym wynagrodzeniem Stanisława Augusta.
       Jednym z mocniej związanych repertuarowo z warszawską sceną muzyczną był kompozytor Giovanni Paisiello, który nawet ofiarował królowi - co prawda przez pośrednika - własną kompozycję do Te Deum laudamus. Utwór został wykonany w pierwszą rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Później jeszcze kilkakrotnie kompozytor ofiarowywał warszawskiemu dworowi swoje dzieła, a początek tych kontaktów został nawiązany w 1784 roku, kiedy Paisiello wracał po ośmioletnim kontrakcie z Petersburga do Włoch. W tym samym czasie przebywała w Warszawie wybitna portugalska śpiewaczka Luiza Todi, a ponieważ był to okres wielkopostny,  w teatrze zamkowym zaprezentowano po raz pierwszy oratorium Paisiella La passione di Gesu Cristo. 
No to posłuchajmy muzyki przeznaczonej dla królewskich uszu :-)))


     Przy tej okazji postawić wypada pytanie, skąd brano nuty, o ile nie zostały podarowane przez kompozytora. Najczęściej kupowano je gdzieś w krajach europejskich i przepisywano ręcznie, przywożąc kopie, gdyż nie było w Polsce żadnej drukarni, który by się publikowaniem takich specjalistycznych dzieł zajmowała. Toteż i taka adnotacja o "sponiewieraniu" nut mogła się znaleźć w spisie muzycznej biblioteki teatru publicznego: "Simphonie się z nayduią nie complet a to przez częste użiwanie są z poniewierane".
     A z kolei z innej relacji wynika, że na wiele lat przed Ravelem niejaki pan Fial (Fiala?) skomponował utwór, w którym zaczyna jeden instrument dęty, a potem dołączają kolejne. Mało tego, równie symetrycznie kompozycja się kończyła, gdy jeden po drugim instrumenty wyciszają się.  I wielce żałować należy, że nie zachowały się nuty tego eksperymentu ;-)

8 komentarzy:

  1. Zamawiałam książkę, ale nie dokończyłam transakcji, już nie wiem, z jakiego powodu. Zadzwoniła do mnie pani z pytaniem o powód. Wysłałam pieniądze elektronicznym przekazem i czekam. Mam nadzieję dostać:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pięknie, że jednak zadzwonili. Kiedyś też zamówiłam książkę i zapomniałam zrobić przelew, ale nie zadzwonili, tylko anulowali zamówienie. No i nie mam. A o muzyce stanisławowskiej skończyłam czytać :-)

      Usuń
  2. A ja wprawdzie nie o muzyce stanisławowskiej, ale blisko bo "Literacką legendę Łazienek Królewskich" - wybór i oprac. prof. Drozdowskiego - czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo blisko i zapewne fascynujące :-) Ja się tak zauroczyłam książką p. Żórawskiej-Witkowskiej o muzyce na dworze Stanisława Augusta, że musiałam przeczytać ;-) A kupiłam ją podczas ostatniej wizyty w Zamku Królewskim w zamkowym sklepie :-)) Repertuar muzyczny królewskich Łazienek i teatru Na Wyspie też tam jest :-)))

      Usuń
  3. Ta Bonafini to taka ówczesna celebrytka trochę, widzę... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. mam:)) mam coś co łączy "Nadberezyńców" i "Muzykę na dworze..." U Czarnyszewicza:"dobrze że poszczęściło się dla nas swojego oto bohomoła mieć" (str.74), a w drugiej Bohomolec:))
    Bohomoł ( z ros.) pobożny, zupełnie o tym nie wiedziałam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam! Wiedziałam, że mój dobór lektur nie jest przypadkowy, tylko nie wiedziałam, gdzie szukać wyjaśnienia :-) Teraz wszystko jasne!

      Usuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...