piątek, 21 sierpnia 2020

Kolorowe jarmarki

    Jarmark Jagielloński się rozpoczął, mimo że w tym roku rękodzielników mniej (zaledwie setka) i tylko nasi rodzimi, nie ma gości z krajów Europy Środkowo-Wschodniej jak to bywało w latach ubiegłych. Indywidualne spotkania zwiedzających z mnóstwem różnorodnych form sztuki ludowej tak samo cieszą oko. Stragany rozstawione w ulicach Starego Miasta i na deptaku układają się w zawiły wzór.  Na szczęście kto ma trudności w orientacji przestrzennej, może zaopatrzyć się w mapę ze spisem form rękodzieła i numerami straganów. Niektóre odcinki przeszłam kilka razy.




      To już czternasty raz do Lublina przyjechali twórcy ludowi i pasjonaci rękodzieła z całej Polski. Tegorocznemu jarmarkowi patronuje hasło zielarstwa. Akurat niektóre zioła uprawiam sama, więc zadowoliłam się pachnącymi mydełkami i pamiątkową pocztówką polskich kwiatów.


Kwiaty fruwały nawet nad ulicami:


U wejścia w Bramie Krakowskiej ogromny pająk z ziół.


A na straganach małe pająki w dowolnych kolorach, jakie komu pasują. Akurat te wzory wykonali twórcy z Lubelszczyzny.



     Tylko jak takie cudo przewieźć do domu autobusem? Zdecydowałam się na coś łatwiejszego do zapakowania: łowickie wycinanki świąteczne. Czyli kartki świąteczne mam już zakupione.  Z autografem artystki w środku. 



      Przed każdym straganem rzeźby ludowej przeżywałam dylemat: kupić - nie kupić, a jak kupić, to gdzie postawić. Może następnym razem... Zauroczyły mnie małe domowe czy też ogrodowe kapliczki, bardzo swojskie, w stylistyce kapliczek przydrożnych. Cudo po prostu, tylko zapomniałam skąd.


I znowuż wybrnęłam z rozterki idąc na kompromis z kręgosłupem: kupiłam dwa niewielkie stworzenia domowe ze straganu obok. Prawda, że sympatyczne? Reprezentują rękodzieło ze Śląska. 


A poza tym byli muzykanci, kowale, wikliniarze, garncarze, hafciarki, pszczelarze, twórcy instrumentów muzycznych i żywności regionalnej. Na Szambelańskiej od tego roku w soboty odbywa się mały uliczny jarmark produktów lokalnych. Wąska uliczka nabrała życia i kolorów. Były więc pierogi lubelskie, lubelskie cebularze, janowski pieróg jaglany i biłgorajski pieróg gryczany.  Wszystkie te smaki znam, ale skusiłam się na pieróg gryczany na słodko. Jako nowość posmakowałam lodów z orzechami z Sandomierskiej Manufaktury Lodów. Nawet nie wiedziałam, że taka istnieje. A lody mają dobre, porcje ogromne.  
     No i przygotowuję się do zimy - kupiłam czapę tkaną z wełny według tradycyjnych wzorów Czarnych Górali z Piwnicznej. Czapy, rękawice (tak zwane furmanówki), chodaki tkane na specjalnych koromysłach. Do każdego rozmiaru rękawicy czy chodaka potrzeba innego koromysła. Kciuk robi się osobno i potem wszywa. Ale w takich rękawicach i czapie żadna zima niestraszna, nawet na biegunie byłoby ciepło. 
     Nie byłabym sobą, gdybym na koniec nie odwiedziła lubelskiego literata - Biernata z Lublina. Pierwszego tłumacza bajek Ezopowych i autora pierwszy książek drukowanych po polsku. Uchylam kapelusza i do następnego spotkania.


4 komentarze:

  1. I znowu mnie nie było na Jarmarku Jagiellońskim...

    OdpowiedzUsuń
  2. W tym roku było luźniej, mniej zwiedzających i nawet spokojnie znalazłoby się miejsce gdzieś w kawiarnianym ogródku

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego bywam co roku, a co roku jest inny temat przewodni, dlatego to interesujące, że zawsze coś nowego

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...