czwartek, 21 czerwca 2018

Ach, te moje zaległości w klasyce!

       Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam je wszystkie nadrobić. Na razie udało mi się przeczytać "Ambasadorów"  Henry`ego Jamesa. No wiem, wiem, klasyka! I co z tego, skoro dotąd nie czytałam. Powieść jest słusznie wiekowa, ma 115 lat ;-) Ale czytało mi się lekko. Na pewno lżej i przyjemniej niż większość powieści współczesnych. No cóż, widać zatrzymałam się na epoce dawno minionej. Ta finezja salonowych rozmów: być szczerym, a nic nie powiedzieć! Cudowna sztuka :-) Strether, główny bohater z jednej strony sprawia wrażenie naiwnego i nieco oderwanego od rzeczywistości, ale, w gruncie rzeczy, fascynujące są jego analityczne podróże w głąb znaczeń odczytywanych z  tego, co niedopowiedziane, przemilczane, zawoalowane, ze spojrzeń, gestów, poruszeń i tonacji. 663 strony domysłów! Fantastyczna sprawa ;-) Sposób prezentowania wnętrza bohatera, jego myśli, zaiste niesamowity, kiedy przez kilka kartek ciągnie się retrospekcja na temat jakiejś rozmowy, jakiegoś spotkania. I to wcale nie jest nużące. Ech, kto dzisiaj umie tak pisać?! Na sześciuset stronach opowiadać o tym, jak piękna hrabina znalazła sobie młodszego o kilkanaście lat kochanka, wychowała go na dystyngowanego salonowego mężczyznę idealnego, wydała za mąż dorastającą córkę, aby przypadkiem go jej nie odbiła, a przy tym ani razu nie użyć żadnego wulgaryzmu, żadnego nawet pospolitego skojarzenia, nie wspominając o braku scen erotycznych. Ech - powtórzę się - kto dzisiaj umie tak pisać?! 
      Kwestia tytułu jest symboliczna i śmieszna zarazem. Ambasadorów jest dwóch, a właściwie dwoje: główny bohater, Srtether, 55-letni Amerykanin przysłany przez matkę młodego Chada, który jak pojechał do Paryża, tak przepadł bez słowa, a matka chce go sprowadzić na łono rodziny z zamiarem wdrożenia go w kulisy prowadzenia rodzinnej firmy, dodajmy - bardzo bogatej firmy, a kiedy Strether - o, zgrozo - uznaje, że Chad ma słuszne powody, żeby nie wracać, pojawia się ambasadorka, czyli starsza siostra Chada, która nie tylko ma sprowadzić na łono rodziny Chada, ale i samego Strethera, który ma zostać mężem pani Newsome, matki Chad i Sary. Ale zapętlenie ;-) Tymczasem zaraz na początku pobytu w Europie Strethera bierze pod swoje skrzydła niejaka panna Gostrey, która przedstawia się jako przewodniczka po meandrach paryskiego towarzystwa. Strether absolutnie się nie opiera, ale cały czas zachowuje w pamięci panią Newsome. Znamienne, nigdy o niej nie mówi, nie myśli po imieniu. Zresztą, w tamtej epoce nawet narzeczeni mówią do siebie "pan" i "pani", toteż i w powieści cały czas tak się bohaterowie do siebie zwracają. No może z wyjątkiem Strethera i Wymarsha, którzy mówią sobie na "ty" (chyba? bo już sama nie jestem pewna, jak to między nimi jest, choć powiedziane zostało, że są wieloletnimi przyjaciółmi). 
     Zadzierzgnięta nić porozumienia między Stretherem a Chadem, mimo różnicy wieku, sprawia, że mówią sobie na "ty", ostatecznie przecież Strether ma zostać ojczymem Chada. Nie jest tak już w przypadku relacji Strethera z Sarą, starszą córką pani Newsome. Raz tylko zwrócił się do niej publicznie wołaczem "Saro", co zresztą było zamierzoną i takoż odebraną impertynencją. No właśnie, te salonowe rozmowy, w których każde słowo jest ważne, bo znaczy znacznie więcej niż znaczy dosłownie. Zdaje się, że w zamierzeniu autora miały być wyrazem paryskiej wyższej kultury, kultury salonów, kultury znakomitych postaci o długich rodowodach dostojnych przodków, kultury, której można się nauczyć, ale w zderzeniu z surowością obyczajów amerykańskich "ambasadorów" nabierają niemoralnego odcienia. 
      Cala historia jest i prosta i wyrafinowana zarazem. W gruncie rzeczy fabuła jest nieskomplikowana i da się streścić w kilku zdaniach. Siłą powieści jest język i  psychologia postaci. Czytać należy nie po to wcale, żeby odkryć tajemnice i rozwiać wątpliwości dręczące Strethera. Przecież niemal od początku oczywiste jest, że Chad jest kochankiem hrabiny de Vionnet, tylko Strether usilnie nie chce tego wiedzieć aż do samego końca, kiedy przypadkiem zobaczył ich razem na łódce daleko na wsi poza Paryżem. Jednak nie dla rozwikłania tych czy innych tajemnic powinno się czytać "Ambasadorów" (do samego końca nie zostaje przecież ujawniona tajemnica, co takiego produkuje firma pani Newsome, że pozostanie Chada w Paryżu oznacza rezygnację z ogromnej fortuny), a dla piękna języka. Ech - wiem, powtarzam się - któż dzisiaj umie tak pisać?! 

2 komentarze:

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...