niedziela, 16 maja 2021

Noc Muzeów 2021

     

         Tym razem, w przeciwieństwie do ubiegłego roku,  można było się wybrać także osobiście. Ale się nie wybrałam i zwiedzałam online. Dzięki temu w ciągu jednej nocy byłam w kilku oddalonych miejscach. Najdalej w Supraślu, a dokładniej w Muzeum Ikon na wernisażu "Niebo na Ziemi". Wystawa prezentuje ikony sióstr Iłarii i Agnieszki z pracowni ikonograficznej na Świętej Górze Grabarce. Na wystawie znajduje się ok. 30 ikon, większość tradycyjnych na desce, ale są też rzadsze na kamieniu. Ikony są tradycyjne, rozpoznawalne sceny i ujęcia z Chrystusem Pantokratorem czy Trójcą Świętą w stylu Rublowa. Każdy detal wiernie odtworzony. Jak bowiem mówiła siostra Iłaria, ikony nie są dziełem improwizacji, lecz modlitewnego skupienia.  

          Muzeum Narodowe w Lublinie zaprezentowało krótką prezentację na temat lubelskich cukierni. Naleciała mnie ochota na coś słodkiego. Okazuje się, że moje wizyty w Cukierni Chmielewski na Krakowskim Przedmieściu są wręcz historyczne! Cukiernia działa od  1900 roku. Początkowo był to sklep cukierniczy założony przez Władysława Chmielewskiego, który cukierniczego fachu uczył się w Warszawie, a jego dyplom podpisany jest przez Bliklego. Jest to najstarsza działająca cukiernia w Lublinie, mimo że w latach powojennych upaństwowiona i przemianowana na "Ratuszową". w latach dziewięćdziesiątych wróciła do spadkobierców założycieli: wnuków Władysława i Stanisławy Chmielewskich. 

       Pierwsza cukiernia w Lublinie należała do znanego szwajcarskiego rodu  Semadenich. Mieli oni cukiernie w wielu miastach: oprócz Lublina także w  Łomży, Płocku, Warszawie, Kijowie, Suwałkach. W Lublinie na ulicy Królewskiej założył ją Andrea Semadeni w 1836 roku. Niestety, po wojnie została znacjonalizowana i obecnie już nie istnieje. Tak samo nie przetrwała cukiernia Rutkowskiego na Krakowskim Przedmieściu 27, którą nawet po jego śmierci nazywano "u Rutka". 

       Przedwojenne, a nawet  jeszcze dawniejsze, tradycje podtrzymuje "Chmielewski ", gdzie  bywała nawet Hanka Ordonówna w czasie, gdy śpiewała w lubelskim Teatrze Wesoły Ul. 

       Na tym nie koniec muzealnych nocnych wojaży. W Muzeum Okręgowym w Rzeszowie obejrzałam portret Katarzyny z Branickich Potockiej. Jest to kopia dzieła Franza Xavera Winterhaltera, malarza niemieckiego, który malował portrety wielkich dam XIX wieku, np. cesarzowej Eugenii czy cesarzowej Elżbiety. Ciekawostką jest fakt, że  namalował też portret żony Zygmunta Krasińskiego - Elizy Franciszki z Branickich, która była starszą siostrą Katarzyny. Trzeba przyznać, że na obu portretach Winterhalter przedstawił kobiety piękne. Portret Katarzyny jest mniejszy, owalny, obejmuje tylko górną część postaci do pasa. Eliza została natomiast przedstawiona prawie w całości, w wielkiej, niby atłasowej sukni, z długim woalem na ramionach i spływającym spod rąk wzdłuż sukni. 

      Skoro już wypłynął temat wyglądu damy, obejrzałam też zapowiedź - również w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie - wystawy strojów i akcesoriów damskich. Prościej rzecz ujmując, przedmiotów służących upiększaniu. Na szczęście jedwabne buciki na stopy lotosowe - bandażowane od najmłodszych lat stopy Chinek, początkowo popularne w wyższych sferach, a później także w niższych - dzisiaj już nikogo nie krępują, a proceder został zakazany dawno temu. Dlatego buciki mogą być tylko przedmiotem muzealnym jako dzieło sztuki, zwłaszcza haftu. Wachlarzyk też niczego sobie, ale oktagonalna torebeczka na puder i róż z lusterkiem, w dodatku emaliowana na niebiesko, jak nic mogłaby znaleźć się w wyposażeniu kobiety wybierającej się do teatru albo do cukierni chociażby na randkę. Rzecz bowiem pochodzi z serii Le Début pochodzącej ze słynnych salonów kosmetycznych Richarda Hudnuta, który zaprojektował zestawy takich puderniczek wraz z flakonikiem na perfumy i etui ze szminką w czterech kolorach w zależności od nastroju. Kolor czarny oznaczał wyrafinowanie, zielony przygodę,  biały wesołość, a niebieski to romans, czyli w sam raz na randkę. Trzeba przyznać, że design jest elegancki, czyste art deco. 

      Ha, znalazłam! Takie cacko na różnych portalach z antykami waha się w cenie od 320 do 680 zł. 


W środku są dwie poduszeczki na puder i róż oraz lustereczko i całość jest na łańcuszku z kółeczkiem na palec. Projekt z 1928 roku. 

     No dosyć tego dobrego, pora spać! Dobranoc. 

10 komentarzy:

  1. Super ciekawostki. Notario I mnie naszło na słodycze, ale dam spokój. Piękne to cacko.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, ja tylko tak wirtualnie nabrałam ochoty, dlatego o tych cukierniach poczytałam na stronie muzeum; dawno już w żadnej nie byłam osobiście, pozamykane

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja przespałam po walce z ugorem...;o)

    OdpowiedzUsuń
  4. O, ja po walce odpoczęłam troszkę i wtedy dopiero wyruszyłam w nocną podróż. No widzisz, o której pisałam, na dole postu godzina jest wypisana. I to jest niewątpliwa zaleta życia onlajnowego, że można w nocy o północy w piżamie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nam niestety "dowalają" zimne noce...Noclegi na Wrzosowisku odpadają, więc dojeżdżamy ledwie żywi do domu i padamy tuż za progiem (dobrze, że to M3 i tuż za progiem mamy wszystko, łączenie z łóżkiem)...;o)

      Usuń
    2. Z łóżka też można podróżować, ale fakt, trzeba być w miarę przytomnym ;-)

      Usuń
  5. To faktycznie się po tych muzeach nadreptałaś....:-))
    A piżamkę ładną miałaś???
    Bo rozumiem, że kapcioszki wygodne były :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście to było takie chodzenie, że nie musiałam się martwić o wygodne buty :-)

      Usuń
  6. na nocne podróże się nie piszę!A Tobie gratuluję i podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ba, w dzień teraz wołają inne obowiązki, tylko noce zostają

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...