wtorek, 26 lipca 2022

Dlaczego wspieram Ukrainę

         To może paradoks, że pisząc o Ukrainie i wsparciu Ukraińców w wojnie z Rosją, podpisuję post etykietą "Polonica".  No ale przecież nie dodam etykiety "wojna"! 

          Tytułowe "wspieram" zapewne jest na wyrost.  Po prostu daję, ile mogę, wpłacam tam, gdzie potrzebują, a przed wakacjami jak wiele Polek i Polaków udzielałam się w wolontariacie na rzecz uciekinierów z Ukrainy, pełniąc dyżury w ośrodku dla uchodźców, dostarczając potrzebne produkty, udzielając porad. Nic szczególnego na tle masowego zaangażowania polskiego społeczeństwa. Nie warto nawet wspominać. 

           Jakiś czas temu podczas pewnej audycji w radiowej Dwójce pytano słuchaczy o najpiękniejsze wakacje. I wtedy doznałam olśnienia, a właściwie przypomnienia czegoś, co tkwiąc przeżyciem i emocjami w pamięci sprawia, że wspieranie - namacalne, finansowe - walczących Ukraińców jest dla mnie oczywistością. Być może pacyfizm to szlachetna idea, ale właśnie - tylko idea. A prawdziwe życie jest brutalne i dopóki człowiek nie wykorzeni z siebie zła (a raczej się na to nie zanosi), tamę złu trzeba postawić siłą, wznieść barykady, bronić za ceną życia. 

           Wracając do audycji,...  zadzwoniłam i opowiedziałam o swoich wakacjach. Dawno temu to było, gdy Ukraina była Socjalistyczną Republiką Radziecką. Wakacyjna droga mojej rodziny przebiegała od granicy w Medyce przez Lwów, dalej na Tarnopol i Czerniowce. Na pokonanie trasy urzędowo dano nam maksymalnie półtorej doby, czy może dwie (nie pamiętam, gdyż jako dziecko nie bardzo się tym interesowałam wówczas),  bo Ukraina była tylko tranzytem w drodze do Bułgarii.  Niemniej wypadło nam znaleźć po drodze nocleg. Byliśmy przygotowani na rozbicie namiotu, cały biwakowy ekwipaż wieźliśmy ze sobą. I wykorzystaliśmy go, a jakże, dopiero w miejscu docelowym. Na polu kempingowym "Horyzont" (Къмпинг Хоризонт) nad Morzem Czarnym kilkadziesiąt kilometrów za Warną.  Zanim tam dojechaliśmy, potrzebowaliśmy noclegów po drodze, no i padło na jakąś małą miejscowość, jakieś Nowosiółki czy nieco dalej Jasionowce w rejonie złoczowskim. Chcieliśmy zapytać, gdzie tu można rozbić namiot. Mieszkańcy z połowy wsi zebrali się wokół i po wstępnym rozpoznaniu kim jesteśmy i skąd zaczęli deliberować, kto weźmie nas na nocleg do siebie do domu. Było wielu chętnych. Wybraliśmy wdowę samotnie wychowującą syna, ponieważ mogła u siebie pomieścić naszą pięcioosobową rodzinę. 

            Noc była bardzo krótka. Wiadomo, sierpień, lato, ale nie tylko.  Mieszkańcy zeszli się gromadnie na pogaduszki. Oni pytali nas jak żyje się w Polsce, my pytaliśmy o warunki życia w Związku Radzieckim. My mówiliśmy po polsku, oni po ukraińsku - zwłaszcza starsi, częściowo po rosyjsku (młodsze pokolenie), ale rozumieliśmy się doskonale. W razie trudności szukało się synonimów lub pomagało gestem.  Kiedy zobaczyli w naszym samochodzie obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, otworzyli się jeszcze bardziej, a gospodyni odsłoniła zakryte ikony na ścianach w pokoju, gdzie się wszyscy zgromadzili. Nasi rozmówcy i gospodarze nie obawiali się narzekać na przymusową "radzieckość" swojego narodu i co rusz podkreślali: "my nie Rosjanie, my Ukraińcy".  

          Innym razem, w niedługi czas później, również spotkała nas wielka gościnność ukraińskiej rodziny, która przenocowała nas w Czerniowcach. Tym razem w mieszkaniu w bloku, a jakie to były mieszkania! Takie jak u nas, czyli maleńkie pokoiki, zupełnie niefunkcjonalnie podzielone. Ale serce nasi gospodarze mieli wielkie, więc wszyscy zmieściliśmy się najpierw na wspólnej wystawnej kolacji, a później spaliśmy pokotem na podłodze na swoich materacach i śpiworach. Córka sąsiadów naszych gospodarzy oprowadziła mnie po mieście, pokazała, gdzie pracują jej rodzice, gdzie ona sama chodzi do szkoły. 

          Nie muszę chyba dodawać, że w obu przypadkach nasi gospodarze nie chcieli żadnej zapłaty.  Ale nie jechaliśmy z pustymi rękami i odwdzięczyliśmy się, czym się dało, co tylko mogło im się przydać. Pamiętam, że dla trzyletniej dziewczynki w Czerniowcach zostawiliśmy ubranka i zabawki. A ja mam do dzisiaj komplet malowanych matrioszek od jej rodziców i książkę: antologię wierszy Jesienina w oryginale. 

          Czy to wszystko? Nie, nie wszystko, ale wystarczająco, czyż nie?

Stąd takie zrzutki, jak na Bayraktara czy system Warmate dla walczącej Ukrainy, to dla mnie oczywiste, że powinnam się dorzucić.

Warmate

Na Bayraktara już pełną kwotę zebrano, ale zbiórka jeszcze trwa, a nadwyżka zostanie przekazana na fundusz Sił Zbrojnych Ukrainy.

Bayraktar

4 komentarze:

  1. Przyznaję że dopiero teraz przeczytałam ten tekst. Ale bardzo się wzruszyłam.... A w Czerniowcach kiedyś byłam w ramach wycieczki po Twierdzach Rzeczypospolitej...i nocowałam w bardzo skromnym hoteliku w pobliżu Uniwersytetu...

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak, na wspominki mnie zebrało... okazyjnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Noti !! Skłamałaś...;o) A jeśli nie skłamałaś to lekko wypaczyłaś rzeczywistość...;o) Już ja dobrze wiem, że Twoje "nic szczególnego" znacznie przekracza przeciętność...;o) Ale, że Naród Ukraiński gościnny, to fakt...;o)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ajajaj! Masz mnie! Kłamstwo mam we krwi ;-) Ale nie tym razem, szczerze się oceniam, nic szczególnego, są ludzie, których naprawdę mogę podziwiać za to, co robili i robią

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...