niedziela, 20 stycznia 2019

Literatura i architektura z muzyką w tle

     Szłam sobie powoli z nadzieją na spotkanie. Wystarczyło zwolnić i od razu zrobiło się bardziej niż zwykle poetycko, literacko i świątecznie. Sama byłam zaskoczona, że jeden prosty spacer, bez szczególnych zamierzeń turystycznych, tyle dostarczył wrażeń. Minimalny ruch uliczny nie rozparszał, niczego nie zasłaniał i nie zagłuszał. Gdy się wyrusza w trasę, trzeba mieć przewodnika. Znalazł się szybko, zaraz za Bramą Grodzką - Andrzej Kot, zmarły w 2015 roku grafik, twórca exlibrisów i grafik o kociej naturze. Sam o sobie mówił "Kot? Zwierzę ogoniaste, czasami kanciaste" lub "Kot psot z Lublina to takie zwierzę, mieszka na Grodzkiej, a mnoży się na papierze". Grafiki Kota i jego dowcipna autocharakterystyka znalazła swoje stałe miejsce na Grodzkiej 17, gdzie artysta mieszkał. Sgraffito upamiętniające najbardziej dowcipnego lubelskiego "kota" odsłonięto w 2017 roku.


A więc idźmy kocimi ścieżkami poezji i sztuki. Poetyckość zapraszała pod swoje skrzydła w Zaczarowanej Dorożce, która widać jeździ po różnych polskich miastach, tylko trzeba mieć uszy wyczulone na delikatny stukot końskich kopyt.


Dorożka wiezie w odległe czasy, dawniejsze niż tomik Zielonego Konstantego i jego Srebrnej Natalii, bo tuż niedaleko w bliskim sąsiedztwie, na Grodzkiej 7 tablica informująca, że tu właśnie "w tym domu w dniu 20 kwietnia 1807 r. urodził się Wincenty Pol, autor PIEŚNI O ZIEMI NASZEJ".


Zaczyna się spacer w przeszłość. Jak na zawołanie widać starodawne przejście, podobno to najwęża ulica w mieście: ulica Ku Farze. Przez kilka wieków była zamurowana i dopiero w połowie XX wieku przejście zostało odkryte i przywrócone. To tutaj kręcono sceny do filmu "Czarne chmury".


Nadal idziemy w przeszłość. Tym razem w czasy renesansu. Od samego Biernata z Lublina począwszy, którego popiersie na "kamienicy literatów" widnieje obok Jana Kochanowskiego, Sebastiana Klonowica i wspomnianego wyżej Wincentego Pola. Czterech poetów związanych z Lublinem patronuje Rynkowi Starego Miasta z fasady kamienicy nr 2, niegdyś należącej do teścia Klonowica, toteż w tradycji często była nazywana kamienicą Klonowica. 


Prawdopodobnie tutaj zmarł nagle Jan Kochanowski podczas ostatniego pobytu w Lublinie, dokąd udał się, aby interweniować u króla Stefana Batorego w sprawie ukarania winnych śmierci szwagra Jakuba Podlodowskiego zamordowanego w Turcji, dokąd został wysłany przez tegoż Stefana Batorego. Istnieje kilka sprzecznych relacji mówiących o miejscu śmierci Kochanowskiego, jedna z nich  wspomina o tejże kamienicy, aczkolwiek  fasadowym sgraffito ze scenami z życia Jana z Czarnolasu i jego całą postacią poszczycić się może kamienica przy Rynku nr 19.



Nieopodal brzmi w uszach skrzypcowa nuta. Nic dziwnego, Rynek 17 z dumą ogłasza, że tu właśnie urodził się Henryk Wieniawski. XVI-wieczna kamienica po wielu skomplikowanych kolejach losu w 1834 roku została kupiona przez Tadeusza Wieniawskiego, ojca późniejszych kompozytorów Henryka i  Józefa. 


Lublin gra Wieniawskim w wielu miejscach. Nic dziwnego, że jego postać zaprasza także do Filharmonii Lubelskiej. Ale to będzie mój ostatni przystanek.


Tak, tak, przyznaję - to był punkt docelowy mojego spaceru. Ale nie uprzedzajmy wypadków ;-) Jestem nadal na Rynku Starego Miasta, w którego zimową ciszę napływają stłumiony gwar i dziwnie pomieszane melodie. Z jednej strony z Restauracji Armeńskiej muzyka gór Kaukazu, a z drugiej klezmerska nuta z żydowskiej Mandragory. Jak na zawołanie pojawia się przed oczami okrągły kuszący kształt pryzpominający płytę. Szyld sklepu z winylami pod jakże wdzięcznym hasłem "Święty spokój" :-)


Idąc jak najbardziej spokojnym spacerkiem podziwiałam wciąż wiszące nad starymi ulicami "betlejemskie" gwiazdy nanizane na rozciągnięte od ściany do ściany liny. Zaiste "kocie" pomysły:-)

 




        Czas opuścić Stare Miasto, za Bramą Krakowską towarzyszy mi przez chwilę południowy hejnał z balkonu Ratusza. Deptak szeroko otwiera się na przedziwną podróż po mapie tradycji mieszającej się z nowoczesnością. Jeszcze jeden literacki przystanek -  Krakowskie Przedmieście 38 - miejsce urodzenia Andrzeja Struga. Kolejny lubelski pisarz. Za wiele o jego życiorysie nie wiem, ale "Pokolenie Marka Świdy" czytałam. 

       Uciekam od nowoczesnych elewacji banków i fastfoodowych jadłodajni. Natomiast urzekają tęsknotą za czasem "przeszłym niezapomianym" wnętrza Sklepu Cynamonowego, Starej Mydlarni, Zielarni, Dobranocki i benedyktyńskich specjałów z sześciu kontynentów (chociaż nie wiem, czemu benedyktyńskie, skoro sklep jest w budynku należącym do franciszkanów). Tutaj kupuję ciemną pitną czekoladę Cortez w puszce do samodzielnego przyrządzania w domu. Mijam ślady tzw. lubelskiej secesji. Napisano już parę książek na ten temat, mogę więc z niejakim rozeznaniem podziwiać wymyślne stiukowe ornamenty, pionowe kolumienki, ozdobne fryzy i attyki w stylu polskiego renesansu wieńczące kamienice - pomysł lubelskich architektów na utrzymanie narodowego charakteru architektonicznego. Na prześledzenie lubelskiej secesji potrzeba odrębnej marszruty, toteż bliżej przyglądam się tylko kamienicy łączącej w oryginalną całość elementy secesyjne, Art Nouveau i ducha młodopolskiej chłopomanii - Krakowskie Przedmieście 57.


     Wiem, że niewiele tu widać, ale na najwyższej kondygnacji z prawej strony na rogu i symetrycznie po lewej za trzecim oknem są postacie męska (z prawej) i kobieca (z lewej) ubrane w stroje ludowe. Kamienica powstała w latach 1909 - 1911, w okresie najbardziej ożywionej działalności architektonicznej wprowadzającej nowe secesyjne trendy. Z jednej strony mamy tu właściwe dla tego stylu ornamenty roślinne, pionizujące pilastry na najwyższej kondygnacji, z drugiej zaś osłaniająca dach attyka w stylu renesansowym. Niemniej nawet ona ma cechy Art Nouveau w formie głów zwierzęcych podobnych do lwów, z ktorych pysków wysuwają się girlandy form roślinnych. Kamienica jest czteropiętrowa, więc trudno z poziomu chodnika dojrzeć szczegóły, ale postacie w strojach ludowych rzucają się w oczy i prowokują do skojarzeń. Obecnie budynek wpisany jest do rejestru zabytków.
    Stąd już tylko kilka kroków w gości do Henryka Wieniawskiego w Lubelskiej Filharmonii, ale czego tam słuchałam, napiszę gdzie indziej :-)

8 komentarzy:

  1. Nie zmarzłaś, nie przeziębiłaś się? Józefa Czechowicza nie spotkałaś?
    że też tak daleko do Ciebie. Połaziłybyśmy razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkałam, ale o nim już tyle... ;-) Wyszukiwałam bardziej ukryte ślady, nieoczywiste. A połaziłybyśmy :-))

      Usuń
  2. czy wiesz, ze był nauczycielem, na moich Kresach? W Słobód ce, pewnie uczył moich krewnych:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, chociaż na co dzień o tym nie pamietam; a widzisz, jak to sie ludkzie losy splatają. Jak przyjedziesz do Lublina, zobaczysz, gdzie zginął

      Usuń
  3. Przepiękny spacer Notario. Tyle ciekawych rzeczy się dowiedziałam. Tak pięknie napisane, że czytałam jednym tchem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty zawołany piechur jesteś i spokojnie pomaszerowaabyś jeszcze dalej :-)

      Usuń
  4. No i zatęskniłam za Lublinem...
    Wiem, wiem...
    /Nie krzycz na mnie proszę.../

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...