piątek, 24 czerwca 2022

Hrabia. Reaktywacja

      "Demokracja jest jak stare ubranie. Im dłużej się je nosi niezmieniane, tym bardziej śmierdzi" - mógłby napisać Ignacy w liście do pana Hrabiego w którymkolwiek ze słynnych monologów Krzysztofa Daukszewicza. Słowa te jednakże - czy nie bez inspiracji postacią Ignacego tłumaczącego Hrabiemu absurdy polskiej rzeczywistości  -  z namaszczeniem wypowiada Henryk, były służący hrabiego Tarnawskiego w spektaklu "Hrabia, czyli jak ukraść pół miasta"  Jacka Getnera.  

       W monologach Daukszewicza nieobecny fizycznie hrabia jest adresatem korespondencji od swojego dawnego służącego, który staje się specjalistą w objaśnianiu polskiego fenomenu dawnemu panu, a obecnie emigrantowi zainteresowanemu losem ojczyzny. Jacek Getner - zgodnie z duchem przemian prawno-społecznych - idzie dalej: jego hrabia, a właściwie potomek hrabiego, czyli dziedzic tytułu i odzyskanego majątku pojawia się na scenie. Rzecz w tym, że to dziedzic z nieprawego łoża, wymyślony z potrzeby chwili, podstawiony jako marionetka służąca zabezpieczeniu materialnych interesów pewnej partii, a w zasadzie kliki trzymającej władzę w miasteczku. Oczywiście "dziedzic" doskonale wie, ze żadnym dziedzicem nie jest, ale jak zeznawać w sądzie, żeby spełnić  pokładane w nim nadzieje partyjnych kumpli? Otóż pomaga mu jedyna osoba, która ewentualnie mogłaby wiedzieć, czy hrabia miał jakowychś spadkobierców, w  tym  z nieprawego łoża, czyli dawny sługa Henryk. A ten tak bardzo czuje się nadal sługą hrabiego i chciałby nim być nadal, że jego zeznania nie podważają sukcesji, a wręcz ją potwierdzają. "Na pytanie, czy matka pana znała pana hrabiego Tarnawskiego, odpowiedziałem, że owszem, znała. Bo wszyscy go znali. Tak więc na pytanie o to, czy pan może być nieślubnym synem hrabiego Tarnawskiego, nie mogę odpowiedzieć, że to wykluczone". 

       Hrabia, to znaczy domniemany potomek, powraca, odzyskuje dawny pałac, chłopi przychodzą do niego, aby "Jaśnie Pan" powstrzymał inwestycję szykowana przez władze samorządowe na górce co prawda należącej do hrabiego, ale która została im oddana do wykorzystywania.  Samorząd chce tam wpuścić dewelopera z nowoczesną wizją wielopiętrowych apartamentowców. Chłopi stracą dostęp do rzeczki, bo tamtędy rzeczka płynie. Nowy hrabia mówi, że się przyjrzy sprawie. A potem okazuje się, że to jego towarzysze partyjni chcą stawiać te apartamentowce.  "Hrab" Leszek czuje się nieswojo, dał chłopom słowo, obiecał. A tu każą mu się nie przejmować jakimiś chłopami, zatka im się roszczeniowe gęby odszkodowaniami z funduszy unijnych. Tylko że akurat w kwestii zasadności i braku zasadności odszkodowań to chłopi orientują się lepiej niż komisarz z Warszawy, dawny kumpel Leszka. 

      Gdy sprawa się zapętla, ujawniają się prywatne interesy wszystkich zamieszanych w przekręt osób, nagle Leszek naprawdę poczuł, że jest dziedzice u siebie i padaj sakramentalne słowa "Won mi stąd, bo psami poszczuję!" Sekretarz gminy, karierowicz i sybaryta, pachołek kolejnych władz samorządowych zdobywa się na hrabiowski gest. na wszelki wypadek jednak po wybuchu pyta skonfundowany służącego Henryka: "Czy my mamy psy".  Niestety...

       Scena jak wybór własnego losu i potwierdzenie wielkopańskich manier - czyżby jednak odziedziczonych? - powtarza się na końcu, gdy hrabia Leszek Tarnawski definitywnie zrywa z kumplami z dawnej partii o obliczu lewicująco-komunistycznym oraz z niedawnymi włodarzami miasta, którzy okazali się przyziemnymi karierowiczami i materialistami obsadzanymi na stanowiskach w wyniku układów i nepotyzmu, gdy jeszcze raz każe się wszystkim wynosić, grożąc poszczuciem psami. Tylko że tym razem służący Henryk wpada uszczęśliwiony: "Panie hrabio, spieszę donieść, że mamy psy!".

       Trzeba mieszkać i żyć w małym powiecie, żeby docenić realizm przedstawionych w sztuce stosunków, układów pomiędzy stanowiskami samorządowymi a lokalnym przedsiębiorcą budowlanym,  frustrację młodej aspirującej wiceburmistrz, która nie ma szans na wyjazd do Brukseli, bo jest za mądra i "w przeciwieństwie do nas zna języki, wiec się tam dogada" -  ostrzega komisarz z Warszawy lokalnego kumpla.  W każdym niemal zdaniu rysuje się gorzki obraz polskiej prowincji. A zarazem to portret właściwie społeczeństwa, bo skoro takie indywidua obejmują stanowiska, ktoś musiał dać pozwolenia, postawić ten plus w kratce przy nazwisku podczas wyborów. Czy reaktywacja hrabiego, nawet jeśli nie jest on prawdziwy, daje nadzieję na jakąkolwiek normalizację?

  

Jacek Getner - Hrabia, czyli jak ukraść pół miasta

Osoby:

Leszek - sekretarz, domniemany dziedzic hrabiego

Wiśniewski - burmistrz

Polkowska - wiceburmistrz

Wysmyk - przedsiębiorca budowlany

Sosnkowska - skarbnik

Henryk - były służący hrabiego

Pracławski - burmistrz elekt

Jaskrawska -wiceburmistrz  elekt

Sylwia Chuchała - sekretarz elekt

Komisarz z Warszawy - przejazdem

Wyrwa, Kurarz - miejscowi rolnicy

Teatr Poezji i Piosenki Biłgorajskiego Centrum Kultury

wtorek, 14 czerwca 2022

600 lat obecności - szmat historii

       Bazylika z bliska wywiera wrażenie. Ogromna i majestatyczna. Podczas ostatniego pobytu w Krakowie postanowiłam pomiędzy koncertami a wystawami zmieścić krótką wycieczkę do Bazyliki Bożego Ciała, a przy okazji potrenować jazdę tramwajami, bo wciąż krakowskie linie komunikacyjne stanowią dla mnie zagadkę.  Tym bardziej, że nocleg miałam w hostelu blisko przystanku. 

        O samej bazylice i jej organowym wnętrzu pisałam przy innej okazji, tym razem zresztą nikt na organach nie grał. Już na piętnastowiecznych mapach i ilustracjach ogromna budowla wyróżnia się na tle zabudowań Kazimierza ufundowanego w 1335 r. przez Kazimierza Wielkiego jako miasta w pobliżu Krakowa. Już wkrótce, pięć lat później tenże król ufundował także nową świątynię pod wezwaniem Bożego Ciała, która początkowo opiekowali się franciszkanie. W 1405 r. Władysław Jagiełło sprowadził i osadził na Kazimierzu Zakon Kanoników Regularnych Laterańskich, którzy urzędują tam do dzisiaj. 

       Sześćset lat obecności w wiekowych murach może przytłaczać. Historia wyziera z niemal każdego miejsca: z gotyckich witraży, siedemnastowiecznych obrazów Dolabelli i bogato zdobionych drewnianych stalli kanonickich w prezbiterium,  barokowego łuku tęczowego zwieńczonego przejmującym krucyfiksem, z osiemnastowiecznej ambony w kształcie łodzi unoszącej się na falach morza, na zewnątrz zaś z siedemnastowiecznego Ogrójca, przy którym odbywały się Misteria Pasyjne w czasie Wielkiego Tygodnia. Dwie toskańskie kolumienki po dwóch stronach portalu wejściowego do Ogrójca mają w zwieńczeniu wdzięczne dzbanuszki.

        Przede wszystkim zaś mury.... Wysokie, gotycko wzrastające w niebo, wydają się zahaczać o chmury. Z bliska widać harmonijne wzory cegieł w ciemniejszym kolorze, wkomponowanych schodkowo w przeważające czerwone ścian. Wzór to wznosi się, to opada, rozgałęzia i spiętrza ku dachowi. Obchodząc korpus bazyliki przechodzi się pod arkadą łączącą bazylikę z klasztorem. Niegdyś musiały tędy przechodzić olbrzymie procesje, niestety obecnie przejście między kruchtą kościoła a okalającym murem sprawia wrażenie zbyt wąskiego na przemarsz procesyjny, chociaż, jak pokazują różne zdjęcia archiwalne, procesje tędy się odbywają. 

       Obchodząc dookoła bazylikę myślałam o tych tysiącach stóp, które już tędy przeszły przez setki lat. O tym, że stulecia mijają, a niebotyczne gotyckie mury nadal zahaczają o chmury jakby chciały je zatrzymać na chwilę, mówiąc: "Wy płyniecie w nieskończoność, a ja tutaj trwam na tym samym miejscu, choć wokół tak bardzo zmienił się świat".

niedziela, 29 maja 2022

Notatki z wystawy

       W lutym, jeszcze przed obecną wojną prawie zdążyłam na wernisaż. Do Malczewskiego w Muzeum Narodowym w Krakowie zajrzałam z lekkim opóźnieniem. W Roku Romantyzmu nie można sobie darować takiej gratki. "Jacek Malczewski romantyczny" - jeden z najbardziej rozpoznawalnych pędzli polskiego malarstwa. Idąc od sali do sali, od ściany do ściany, od obrazu do obrazu, przechodzę przez labirynt postaci, kulturowych przestrzeni, toposów i zakodowanych w pamięci skojarzeń. Przed oczami przewija się film archetypów i symboli. Nie ma bardziej od Malczewskiego uniwersalnego malarza polskości. 

     Portrety....Matki, narzeczonej, dzieci... córki Julii i syna Rafała. Na portrecie syna dzieje się coś dziwnego. Już sam tytuł sugeruje niezwykłość: "Pegaz - portret syna Rafała". Na centralnym miejscu koń daleki od wzorcowego Pegaza, krępy, maści czerwonobrązowej, zupełnie nie przypomina siły natchnienia. Chłopiec w rogu z prawej, w ciemnym stroju, "mundurku". Obok niego kogut albo indyk. Po przeciwnej stronie, z lewej niska postać jakby karła z pękatym brzuchem. Ale, ale... ten karzeł zamiast ludzkich stóp ma owłosione koźle kopyta. Czyżby inny symbol sztuki? Nie Pegaz, lecz Faun lub Bachus ma patronować Rafałowi? Dionizyjska zabawa i życie pełne uciech? 

     "Powrót Sybiraka" z1912 r. - starzec, któremu kobieta palcami podnosi powieki na inny wymiar świata. Na podniesionej prawej ręce na nadgarstku kajdany, kawałek łańcucha, niebieskie kwiaty; w dłoni Sybirak trzyma pszczołę za skrzydło. "Śmierć Ellenai" w różnych - odsłonach. Od małego szkicu do dużego obrazu z perspektywicznym skrótem od strony stóp. 

     Miał też poczucie humoru. "Kopciuszek" - przymierzanie pantofelka przez wiejskie dziewczyny w karczmie, młodopolska ludowizna. No i te autoportrety z fartuchem malarskim, z pędzlem, w kapeluszu..."Wytchnienie" - czyje? - artysty: tubki z farbami, pędzle, ale ręce malarza w kajdanach.  Sztuka zniewala,  bierze artystę w niewolę. 

      Tryptyk "Mój koncert" - intymny i symboliczny jednocześnie. Skrzypki ludowe, gęśle, starzec na harmonijce gra. "Anioły"- malutki obrazek, różowoblade postacie ledwie widoczne - jakby za zasłoną z folii. Anioły? Czy raczej nagie kobiety? 

      Chrystus ma twarz Malczewskiego. Odwaga artysty. "Chrystus i jawnogrzesznica", "Niewierny Tomasz" - tylko fryzurę zmienia. Kolejny tryptyk: "Za aniołem": starzec, dziecko, żołnierz?... Aniołowie mają ogromne kolorowe skrzydła prawie do samej ziemi. Ten ze starcem czerwone, ten z dzieckiem - wielokolorowe, z żołnierzem - złotoszare. "Anioł i pastuszek" - motyw z Tobiaszem. Skrzydła do samej ziemi i wysoko ponad głową anioła w czerwonej sukni, boso. Fantazja malarza - chimery w tygrysich kształtach. Ogon pręgowany, tułów i głowa kobiety. Chimery mają talenty muzyczne, na wielu obrazach grają na instrumentach. 

      Kolejny humor. Na obrazie "Don Kichot i Sancho Pansa" Malczewski przedstawił siebie jako pociesznego sługę jadącego za rycerskim Lanckorońskim - efekt wyprawy archeologicznej na Bałkany i do Grecji, podczas której zadaniem Malczewskiego była dokumentacja ilustracyjna. 


Wystawa jeszcze trwa. 

niedziela, 22 maja 2022

Kalisz artystyczny i kosmiczny - część 2

         Nie  tylko szlakami literackimi można spacerować po Kaliszu: od pomnika Adama Asnyka, obok fontanny "Noce i dnie", przez katedrę św. Mikołaja, gdzie ochrzczony został autor "Do młodych" i ślub brała Maria Konopnicka, po inne miejsca z tablicami upamiętniającymi wybitnych pisarzy. Część tej trasy opisana została w poprzednim poście. Ponieważ nigdy wcześniej w Kaliszu nie byłam, powinien tej podróży patronować eksplorator niezbadanych terenów, czyli Stefan Szolc-Rogoziński. Urodzony w Kaliszu w 1861 r. organizator pierwszej polskiej wyprawy do Afryki, badacz Kamerunu i członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego ma swoją ławeczkę tuż nad Prosną obok Kamiennego Mostu. 


      Mimo młodego wieku udało mu się w wieku 21 lat  po wielu przeciwnościach zorganizować wyprawę do Kamerunu, właściwie odkrywczą, gdyż teren ten nie był dotąd dobrze poznany. Efektem wyprawy było m.in. zdobycie najwyższego szczytu, do dziś czynnego wulkanu Kamerunu, dokładne zbadanie biegu rzeki Mungo i odkrycie Jeziora Słoniowego. 
       Szolc-Rogoziński szczególnie mocno podkreślał swoją polskość, dlatego spolszczył niemieckie nazwisko Scholtz i dodał do niego nazwisko matki - Rogoziński. Przed stacją badawczą i bazą wypadową wyprawy na wyspie Mandoleth u wybrzeży Kamerunu powiewała flaga z warszawską Syrenką. Był poliglotą, a w Kamerunie nauczył się jeszcze kilku miejscowych dialektów.  Podróżował także do Egiptu, planował zorganizować kolejną wyprawę, lecz plany przerwała tragiczna śmierć w wypadku pod kołami omnibusu w Paryżu. 
       Kalisz chwali się także Fryderykiem Chopinem, który przebywał tu sześciokrotnie, o czym na kamienicy na rogu ul. Zamkowej informuje tablica w kształcie fortepianu z popiersiem kompozytora.  Wspomniany na tablicy taniec Chopina z panną  Pauliną Nieszkowską miał miejsce podczas balu 7 listopada1829 r.  Kompozytor wspomina swój pobyt w liście do  Tytusa Wojciechowskiego, pisząc: "musiałem mazura tańczyć".  Ostatni raz Chopin przebywał w  Kaliszu w drodze na emigrację w listopadzie1830 r. 

       No ale rzekło się w nagłówku o Kaliszu kosmicznym. Ma to związek z hotelem, w którym się zatrzymałam. Nazywał się E.T. Zgodnie z nazwą na klombie przed wejściem stoi stworek znany z filmu "E.T.", a obok głaz z odciskiem dłoni pewnej kosmitki. Kamień znalazł się ponoć na  polu pewnego 97-letniego rolnika. Kiedy pojechano kamień od niego odkupić, rolnik zniknął bez śladu. I takie to kosmiczne parantele zadomowiły się w Kaliszu. 
      Mnie jednak zainteresował przylegający do hotelu Park Rodziny Wiłkomirskich. Nazwisko szacowne i znane w historii polskiej muzyki. Słynne Trio Wiłkomirskich (rodzeństwo Kazimierz, Michał i Maria), powstałe w 1913 r. w Moskwie, wraz z założycielem zespołu i ojcem rodzeństwa Alfredem dało w Kaliszu cykl dziesięciu koncertów w sezonie 1921/22 oraz na dziesięciolecie powstania tria. Z czasem z powodów zdrowotnych z występów rezygnuje Michał, a do zespołu dołącza najmłodsza z rodzeństwa Wanda, urodzona już w wolnej Polsce w Warszawie w 1929 r.  Wanda Wiłkomirska (zm. w 2018 r.), grająca na Guarneriusie z 1743 r. zostanie  jedną z najsłynniejszych skrzypaczek XX wieku. Park został nazwany ich imieniem i akcentem muzycznym tego dnia, w którym w świeżości poranka obchodziłam jego ścieżki, były radosne rechoty żabek w stawie i śpiew ptaków. 

Wanda Wiłkomirska o tym, co to znaczy być melomanem

poniedziałek, 16 maja 2022

Kalisz literaturą i sztuką stoi

       Najlepiej zacząć poetycko: od wiersza "Rodzinnemu miastu" Adama Asnyka. Wiersz wydobywa się z "gadającej" ławeczki usytuowanej w pobliżu pomnika poety. Rzeźbiarz Jerzy Mieczysław Jarnuszkiewicz herbu Lubicz zaprojektował pomnik dosyć surowy w kształcie, postać siedzącego poety sprawia wrażenie wyciosanej w drewnie. 

Pomniki Jarnuszkiewicza w ogóle nie są gładkie, co można zobaczyć także w innych miastach w Polsce, np. w Warszawie jego dziełem jest pomnik Małego Powstańca, a w Lublinie "Homagium" - pomnik Jana Pawła II i Stefana Wyszyńskiego w symbolicznej scenie znanej z inauguracji pontyfikatu polskiego papieża. 

       Autor sonetów "Nad głębiami" w Kaliszu czuje się jak u siebie, tutaj bowiem urodził się w 1838 roku i tutaj - w kościele, obecnie katedrze św. Mikołaja został ochrzczony, czego pamiątką jest tablica umieszczona zaraz przy wejściu do nawy głównej.  Tutaj także debiutował w 1870 r. właśnie wierszem "Rodzinnemu miastu" w czasopiśmie "Kaliszanin".  

        Co ciekawe, w tym samym piśmie i w tym samym 1870 r. debiutowała Maria Konopnicka wierszem "Zimowy poranek" i także  ona ma w katedrze swoją tablicę upamiętniającą ślub zawarty 10 września 1862 r. z Jarosławem Konopnickim, z którym miała ośmioro dzieci, z których dwóch synów zmarło zaraz po urodzeniu. Mimo że późniejsza autorka "Roty" urodziła się w Suwałkach, rodzina Wasiłowskich zamieszkała w Kaliszu, gdy Maria miała siedem lat. Tutaj urodziła się jej najmłodsza siostra Celina (Maria jako najstarsze dziecko państwa Wasiłowskich miała pięcioro rodzeństwa: brata i cztery siostry, z których jedna zmarła zaraz po urodzeniu jeszcze w Suwałkach), tutaj też zmarła i została pochowana jej matka. Kaliszowi poetka poświęciła kilka utworów, m.in. "Kaliszowi" i "Memu miastu". Sejm Polski ogłosił rok 2022 także Rokiem Marii Konopnickiej w 180. rocznicę jej urodzin. Odwiedziny w mieście, w którym spędziła kilkanaście lat, to dobra okazja uczczenia rocznicy. 

      Niestety, nie odkryłam powodu umieszczenia w tejże katedrze tablicy poświęconej Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu, autorowi "największej  całym świecie twórczości".  W każdym razie tablica pięknie złoconymi literami głosi pamięć "wiecznie żywą w sercu narodu" autora "Starej baśni" i kilkuset innych powieści.  Dopełnieniem zaś literackich spacerów, zwłaszcza pod wieczór, jest fontanna "Noce i dnie".  Tak, tak, te "Noce i dnie", wszak Kaliniec to Kalisz, a jedna z ulic miasta, na osiedlu Kaliniec zresztą,  nosi miano Serbinowska. Najpierw Kalisz za swój portret w powieści na Marię Dąbrowską się obraził. Po latach, gdy pisarka wprost i z uczuciem wyznała: "Jestem dzieckiem ziemi kaliskiej.  Z jej okolic i samego Kalisza czerpałam Natchnienie do moich książek: "Uśmiech dzieciństwa",  "Ludzie stamtąd" oraz "Noce i dnie". Ta ziemia ukształtowała moje poczucie artystyczne, styl i język całej mojej twórczości", Kalisz uznał, że zasługuje na to, by przyznać pisarce tytuł honorowej obywatelki. 

        Na koniec obecnego odcinka kaliskich peregrynacji Pomnik Książki. Swego czasu pisałam o pomniku książki w Japonii, tymczasem nie wiedziałam, że i u nas taki istnieje. Został odsłonięty w 1978 r. jako upamiętnienie zatopienia przez Niemców tysięcy książek z kaliskich bibliotek. 


Ciąg dalszy może nastąpi....

sobota, 7 maja 2022

Dzień dobry, Panie P.

         Napisał tę powieść mając dwadzieścia lat. Ale gdy ktoś urodził się pod Berlinem, wychowywał w Moskwie, do polskiej szkoły chodził w Charbinie (dzisiaj: Harbin w Chinach), studiował jednocześnie anglistykę, polonistykę i orientalistykę, można przewidywać, że jest osobowością nieprzeciętną. Sam poliglota lekka ręką wyposaża swoich bohaterów w znajomość kilku języków: Mówię zaś mniej więcej jednakowo po francusku, angielsku i niemiecku, no i znam kilkaset wyrazów szwedzkich, a także trochę chińszczyzny - zdradza bohater, który niespodziewanie zostaje wplątany w aferę szpiegowską. Jego przyjaciel skromnie dorzuca znajomość polskiego: cztery lata mieszkałem, dzieckiem będąc, w Warszawie. Zupełnie na odwrót niż sam autor powieści: nie mieszkając w Polsce, sam, jako dziecko,  nauczył się języka polskiego na emigracji, gdzieś pomiędzy Moskwą, Ufą,  Omskiem, Charbinem i Władywostokiem.  

        Pierwsza powieść Teodora Parnickiego wprowadza w świat polityki międzynarodowej i rosyjsko-japońskiej szpiegowskiej afery. Na dodatek część akcji rozgrywa się w Chinach targanych, podobnie jak Rosja, rewolucyjnymi wstrząsami i wojną domową. Jest tu i wszechwładne GPU, i wątki romansowe, pościgi i bitwy, operowe wzruszenia muzyką Wagnera i podróże Koleją Wschodniochińską, cudowne ocalenia i tragiczne dzieje tych, którzy w ścieraniu się interesów wielkich imperiów, sami tracą życie zmiażdżeni kołami bezdusznej historii. Jeszcze narracja jest całkiem tradycyjna, jeszcze bohaterowie nie dyskutują o Autorze, jak dzieje się to w późniejszych powieściach Parnickiego. Ale już tutaj, w utworze dwudziestoletniego pisarza pojawia się specyficzna formuła dialogów, których dramatyzm okraszony zostaje absurdalnymi manierami jego uczestników. 

 - Panie pułkowniku! Czy pan zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką bierze na siebie...? Znamy wszyscy brzmienie rozkazu  marszałka Czang-Tsun-Czanga: pod żadnym warunkiem nie cofać się za Chuan-Che!

- Kapitanie Lang-Tse-Żuj! Matka twoja była zaiste mądrą kobietą, a ojciec rozsądnym człowiekiem... Rada twoje jest dla mnie źródłem niewysłowionego szczęścia. Ale powiedz sam, kapitanie, czy wierzysz, że potrafimy z trzema tysiącami strudzonego żołnierza stawiać opór pięć razy liczniejszym południowcom... 

- Wiem, że nie potrafimy, ale zmuszony jestem stwierdzić, że odwaga twoja, panie pułkowniku, aczkolwiek równie wielka jak twój rozum, w tym wypadku ulega zaciemnieniu...

- Panie Lang-Tse-Żuj! Zapomina pan, że nie siedzimy schyleni nad miseczką wonnej herbaty, ale jesteśmy na wojnie...

Kapitan skrzyżował ręce na piersiach i skłonił si pokornie.

- Cóż znaczy moja rada wobec twej władzy, panie pułkowniku... Pyłek i nic...

      Chociaż scena była dramatyczna, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, czytając.  Za to właśnie uwielbiam pana P. I nawet ta pierwsza powieść, jeszcze nie tak wyrafinowana jak późniejsze, daje przedsmak cudownych językowych konstrukcji, którymi z taką łatwością si posługiwał. 

       Nowe wydanie Noir sur Blanc ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Na końcu książki zamieszczone zostały autentyczne zdjęcia z epoki, ulice Charbina, rzeka Sungari, nad którą leży miasto, Dalny i Szanghaj, gdzie równie rozgrywają się niektóre wydarzenia, kolej Wschodniochińska z mapą trasy i plan miasta Charbin. Dodatek ten zatytułowano "Świat Trzech minut po trzeciej" i poniekąd jest właściwy. Patrzę jednak na ulice Charbina i wyobrażam sobie, że chodził nimi wówczas młody Teodor Parnicki, uczeń polskiego Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza, w którym jako nastolatek nauczył się języka polskiego. I wtedy właśnie, mając lat 15, postanowił, że zostanie polskim pisarzem.

Teodor Parnicki, Trzy minuty po trzeciej. Noir sur Blanc. 2015

niedziela, 1 maja 2022

Na płocie i za płotem

     Na płocie drozd śpiewak udaje, że nigdzie nie leci, a w dziobie ma pokarm dla młodych. No to ja udaję, że nie patrzę. Nic to nie dało. Przeczekał mnie. Odleciał dopiero, gdy zniknęłam mu z oczu. Miejsca swoich pisklaków nie chciał zdradzić. A wieczorem śpiewa z najwyższego czubka wiśni. 


     Za płotem zaś urosła stokrotka gigant. Kwiatek zrośnięty z kilku, co najmniej siedmiu - próbowałam policzyć - kwiatostanów, tworzy wielkie owalne oko.  Łodyżka również odpowiednio szeroka. No takiego eksponatu jeszcze nie widziałam. 




      Dla dopełnienia różnorodności dziwo z Krakowa. Na drucianym zawieszeniu przed jednym z nieczynnych wejść wisi wrona czy może kruk. Trudno rozpoznać. Nie mam pojęcia, czy to jakiś symbol czy inne znaczenie.  Jak o innych zabytkowych elementach Bazyliki Bożego Ciała można znaleźć wzmianki w przewodnikach, tak o tym ani słowa. Czy to pozostałość dawnych wydarzeń, ukryta symbolika czy specyficzne poczucie humoru kanoników regularnych?  Kruk pojawia się w Biblii 11 razy i wcale nie zawsze, jakby się powszechnie wydawało, negatywnie. Bywa wysłannikiem dobra, gdy przynosi pożywienie prorokowi Eliaszowi. Jego znaczenie wiązano także z objawianiem rzeczy tajemnych i niebiańskich, a Hugon z opactwa św. Wiktora w  Paryżu w krakaniu kruka widział symbol kaznodziei głoszącego kazanie.  










Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...