O Tomasie Venclovie wiem, że przyjaźnił się z Czesławem Miłoszem. Ostatecznie Litwin przecież. A ponieważ wierzę w poetycką intuicję, wydało mi się oczywiste, że skoro się przyjaźnią i współpracują (nawzajem tłumaczyli swoje wiersze: Miłosz na język polski, Venclova wiersze Miłosza na język litewski) obaj w twórczością zamieszkują w Panteonie. Do Miłosza przekonałam się dawno, a kolejne odkrywane gdzieś w papierach niepublikowane wiersze, które pośmiertnie ujrzały światło dzienne, tylko to potwierdzają. Venclova wciąż pisze i jest aktywnym twórcą również wchodzącym w wiek już mocno dojrzały (82 lata skończy 11 września). Obaj, Miłosz w ostatnich tomach "To", "Druga przestrzeń", "Wiersze ostatnie" i Venclova w najnowszych utworach, przynależą do twórców, których czas się nie ima. Nie wypalili się duchowo, nie wyczerpały się ich poetyckie zasoby, nie utknęli w starych metaforach, nie powielają siebie sprzed lat, zachowując do końca młodzieńczą inwencję. Są to wiersze ludzi dojrzałych, lecz ileż w nich życia i życiowej mądrości. A przy tym język jest im bezwzględnie posłuszny, czego brak czasami poetom młodym, którzy epatują czytelników przesadnymi rozterkami i mękami twórczymi. Miłosz przyznawał po prostu, że "zawsze szukał formy bardziej pojemnej", co jest naturalnym procesem rozwoju twórczości. A kiedy ją znalazł, "nauczył się, że najbardziej wskazane jest milczeć".
Tom "Obrócone w ciszę" Tomasa Venclovy dostarcza mi dawno nieodczuwanych wzruszeń i inspiracji. Może nie tyle dawno, co zwyczajnie rzadko. Kto dziś tak pisze? Tak, że w wersach zatrzymuje się czas i chciałoby się tylko usiąść w fotelu i zatopić w słowach, obrazach, pochylając głowę nad własnym życiem? Tak potrafią tylko najwięksi poeci. Był nim Czesław Miłosz, jest Tomas Venclova. Dlaczego jednak zaczęłam od dojrzałości i wierszy z ostatnich etapów życia? Ponieważ tom Venclovy ma układ odwrotnie chronologiczny: wiersze ułożone zostały od najnowszych, ostatnich, do najdawniejszych. I muszę przyznać, że im wcześniejsze, jeszcze z lat sześćdziesiątych i pięćdziesiątych XX wieku, tym słabiej przemawiają. Nie, nie są złe, słabe czy nieprzyswajalne. Niemniej ich poetycka wymowa nie dorównuje wierszom ostatnim, które w każdym wersie, w każdym słowie są doskonałe, pełne życiowej mądrości, do której dochodzi się po latach doświadczeń. Nigdy nie fascynowały mnie wiersze podszyte histerią, nadmiernie emocjonalne. Emocje nie zawierają prawdy o świecie. Prawda mieści się w kontemplacji i akceptacji, gdyż znajduje się poza nami, poza kontemplującym podmiotem: "Kiedy powrócił, krajobraz był inny" (z wiersza "Śmierć Argonauty"). W zderzeniu z trwaniem świata, jakkolwiek jego kształt byłby zmienny, chybotliwy, nieuchwytny i przemijający, pojedyncze człowiecze doświadczenia tracą na znaczeniu: "Ale oddycha ziemia, pachnie jaśmin, a człowiek uczy się nie pamiętać o nieszczęściach" (z wiersza "Przywiązany do masztu").
Niedoskonałość we wszelkich przejawach istnienia jest ostateczną prawdą o życiu, o człowieku i świecie. Tylko młodzieńczą naiwnością można usprawiedliwić dążenia do naprawienia rzeczywistości i żądania doskonałości. Można naprawiać, ale nie naprawić. Można dążyć, ale nie dotrzeć. Można zmierzać ku, ale nie zatrzymać się u ostatecznego celu. Ostatecznie każdego czeka "noc wspomnień, nieodnaleziona Itaka" (z wiersza "Przywiązany do masztu"). I znów powtórzę truizm, który zdarzyło mi się już tutaj wyrazić: takich wierszy nigdy nie napisze poeta początkujący, poeta młody, poeta eksperymentujący. Takie wiersze pisze się wówczas, gdy pojawia się zrozumienie (może nawet wyrozumiałość), "że wszystkim nam właściwa jest pewna koślawość" (Miłosz: "Historie ludzkie"). A wówczas powstaje wiersz:
Tomas Venclova
***
Co kochałeś? To jedno miasto, które zostawiłeś,
ciepłą ochrę mglistego dnia, Haydna, ciała sekrety,
brzeg nadmorski, gdzie słychać głosy, co z wiatrem wróciły,
blok odręcznych notatek pod lampą (lepiej - przy świecy).
Zaciera się profil i lżejsze są stare monety.
Ci, których nie spotkasz, rozpoczną tę grę znów na nowo.
Zaś co jest wszechrzeczą, powróci do niemej wszechrzeczy,
bo los roztrwoniony, by dusza wcieliła się w słowo.
A choćbyś stał z tarczą Perseja, nie oprzesz się bogom.
Twój słuch toczy walkę nierówną, poddaje się wzrok
i szkwał płachtę lodu zarzuca na grzbiet falochronom
i niebo rozdarłszy na polach rozściela się mrok.
tłum. Beata Kalęba
I można umierać...;o)
OdpowiedzUsuńMożna, ale liczę, że jeszcze pożyje ;-)
Usuń