Koronny przykład ciemnego średniowiecza - płonące stosy. A już płonące na nich czarownice to woda na młyn współczesnych "wiedźm", czyli postępowych coachów (coachinek???) od uwalniającej jogi, wzmacniającego oddechu, satysfakcjonującego seksu, celebrowania jedzenia i mistycyzmu doskonałego porządku w mieszkaniu. Dosyć upraszczające rozumienie wiedźmowatości sprowadzone do instrukcji trenerek personalnych uważających się za spadkobierczynie potępianych i palonych na stosach czarownic jako ofiar patriarchalnego społeczeństwa i opresyjnej religii. Niestety, ku rozczarowaniu pań, żadnej z nich w średniowieczu by nie spalono. Tak jak nie spalono żadnej czarownicy w IX, X, XI, XII, a nawet XIII wieku.
W czasach głębokiego średniowiecza, pod panowaniem Karola Wielkiego prawo longobardzkie nie przewidywało żadnej kary dla kobiety pomawianej o czary chociażby z tego powodu, że autorzy chrześcijańscy głosili, że żadne czary nie istnieją. Nie dosyć na tym, otóż w konforntacji dwóch stron to oskarżyciel musiał się nieźle bronić, bo jeśli dowiedziono, że kłamie i po prostu rzuca pomówienia na niewinną kobietę, a tym samym na jej rodzinę, musiał ponieść za to surową karę. Ponadto wiara w istnienie czarów uznawana była za inspirację diabelską. Stąd też kościelono-państwowe prawo karolińskie w zasadzie samego oskarżającego o czarnoksięstwo uznawało za podejrzanego o pogaństwo.
Źródło bizantyjskie przypisywane Janowi Damasceńskiemu (VII/VIII w.) wyjaśniając znaczenie nazwy "striga/strija" (absolutnie nie mające nic wspólnego ze słowiańską strzygą) co prawda zawiera opisy takich czynności jak latanie na miotle, przenikanie ciałem lub tylko duchem do zamkniętych pomieszczeń i inne tajemnicze umiejętności "czarownic", ale zarazem autor owego dzieła stanowczo oświadcza, że są to bzdury, w które prawdziwemu chrześcijaninowi nie wolno wierzyć. Biskup Wormacji Burchard (X/XI w.) zdecydowanie zaprzecza istnieniu inkubów i sukkubów - męskich i żeńskich demonów, z którymi mogliby ludzie współżyć seksualnie. Przekonania te uważa za niezgodne z nauką Kościoła i chrześcijańską wiarą. W tym samym czasie na Węgrzech Stefan I Święty zwalczając pogańsko-szamańskie pozostałości jeszcze uwzględnia w prawie możliwość sądzenia kobiet oskarżanych o czary, ale jak ten sąd wygląda???? Oskarżona zostaje odesłana do księdza, a ten nakazuje pokutę i każe jej iść do domu. To wszystko. Żadnych tortur, żadnego palenia na stosie. Jednakże już kolejny władca Koloman definitywnie stwierdza, że czarownicy nie istnieją, są to tylko rojenia i wymysły prostych, nieuczonch i pogańskich umysłów, dlatego to nie rzekomi czarownicy i czarownice będą sądzeni, lecz ich oskarżyciele.
I Synod w Ostrzyhomiu (1100 r) zarządza, że to oskarżyciel musi ponieść karę, jeśli nie udowodni swego oskarżenia o czary rzuconego na kogoś. Z kolei podobnie jak za Stefana rzekomy czarownik jako karę po prostu odprawia nakazaną pokutę. Znajdujemy z różnych krajów i miejscowości opisy takiej pokuty. Np. wejście do kościoła z zapaloną świecą i posty w wigilie świąt maryjnych. W 1410 roku w Krakowie pewien czarownik Mikołaj został skazany na większą karę, bo zostaje wygnany z miasta. Nadal jednak nie zapłonął stos. Jeszcze w XIII wieku papież Aleksander IV przestrzega, żeby Inkwizycja za bardzo nie mieszała się do spraw związanych z czarami, bo to nie przystoi ani duchownym, ani chrześcijaństwu. A żeby postawić kropkę nad "i", trzeba pamiętać, że Heinrich Kramer, autor z lubością przywoływanego przez krytyków średniowiecza "Młota na czarownice" (1487 r.) przez wiele lat miał - mówiąc kolokwialnie - na pieńku z przedstawicielami kleru, duchowieństwa i biskupami. Oskarżony o szerzenie głupot został wezwany przed sąd biskupi w Bressanone, gdzie jego teorie o spółkowaniu rzekomych czarownic z diabłem zostały wyśmiane, a biskup Georg Golser po prostu wygonił go z miasta.
Skąd więc te płonące stosy tak utrwalone w powszechnej świadomości i nierozerwalnie związane ze średniowieczem jako symbolem zacofania? Najczęściej z wyobraźni. Czasami - trzeba przyznać - stosy płonęły, tylko że karano tak heretyków, to po pierwsze. Nie tak jednak często jak przedstawia się to w popkulturze dla masowego odbiorcy łaknącego krwi. Po drugie, kara palenia na stosie jest znacznie starsza niż chrześcijaństwo i katolicyzym i w wielu cywilizacjach pojawiała się jako forma samosądu. Nawet więcej, w piśmiennictwie średniowiecznym była uznawana za sprzeczną z chrześcijaństwem, gdyż w prawie karolińskim sam fakt spalenia ciała czarownicy czy czarownika uznawany był za godny kary czyn pogański. A już palenie - na drodze samosądów - domniemanych czarowników było surowo ścigane i potępiane. Podobnie jako samosądy traktowano pławienie w rzece jako rodzaj kary lub sprawdzian niewinności.
I tu dochodzimy do zadziwiającej zawiłości historii i ludzkich wyobrażeń. W okresie tego dawnego ciemnego rzekomo średniowiecza zbudowanego na opresyjnej religii patriarchalnej nie sądy biskupie karały śmiercią, lecz sądy świeckie. A sądy świeckie szły po prostu za głosem ludu, który z pokładów niewiedzy i strachu dążył do zracjonalizowania zagrożeń świata zewnętrznego. Najłatwiej bowiem zrzucić winę na kogoś za swoją chorobę, za śmierć dziecka czy za to, że krowa nie daje mleka. W 2003 r. pod Krakowem pewien rolnik złożył pozew przeciwko sąsiadce, która rozgłaszała, że jest on czarownikiem i rzucaniem uroków odbiera krowom mleko, a w roku 2006 pewna kobieta spod Augustowa oskarżyła inspektorów Sanepidu, że rzucili urok na jej krowę, która po ich wizycie zachorowała, przestała jeść i zdechła. Czy to także średniowiecze? Nie, to XXI wiek.
Ciemne średniowiecze stało się figurą retoryczną wyjaśniającą trudne do zaakceptowania zachowania. Rzecz w tym, że jest to określenie stereotypowe i stereotyp utrwalające. Płonące stosy i polowania na czarownice nie były bowiem domeną średniowecza, lecz epoki późniejszej, uważanej za bardziej postepową i oświeconą. Jak pokazuje przykład Kramera, w II poł. XV wieku hierarchowie kościelni nie tak łatwo ulegali jego retoryce. Popularność dzieła Kramera wynikła z podatnego gruntu powstałego na styku ruchów reformacyjnych. Dzieło to po prostu przemawiało do masowej wyobraźni. A władza i wprowadzenie stosów do oficjalnego prawa? Cóż, władza, jeśli chce rządzić, zawsze musi się liczyć z głosem ludu, unikając buntu i rewolty, dostarczać chleba i igrzysk. Stosy były zaś igrzyskiem widowiskowym. Można powiedzieć, że jak dzisiejsze horrory dostarczały widzom okazji do poczucia strachu i fascynacji złem. Chichot historii polega na tym, że palenie na stosie i pławienie oskarżanych o czary w średniowieczu traktowane i karane jako akty samosądów, na dobrą sprawę dopiero w epoce późniejszej, renesansowej stało się usankcjonowanym prawem państwowym, tymczasem odium spadło na niewłaściwe wieki.
Super!!!Oczywiście że te "ciekawe wydarzenia" dotyczyły głównie renesansu /np. Giordano Bruno/.
OdpowiedzUsuńPytanko takie: - Czy to wszystko na podstawie jednej wydanej świeżo ksiązki?Czy zrobiłaś jakiś przekrój przez wieki sama na podstawie wielu książek?
I jeszcze jedno - czy czarownica na miotle wisząca pod sufitem u mnie w przedpokoju wystarczy aby mnie spalono na stosie? Dzisiaj albo najpóźniej jutro???
Nie, to nie jest na podstawie jednej jakiejś książki, materiały zbierałam przez kilka miesięcy, np. o konflikcie Kramera z biskupem czytałam już ponad rok temu i robiłam notatki. Korzystałam też ze źródeł niedrukowanych, dokumentalnych, historycznych programów, filmów, audycji, przy okazji całkiem innych rzeczy pojawiał się i ten wątek. No i zebrałam sobie. Jeśli korzystam z jednej książki, to ją na końcu podaję. Tutaj było tyle po drodze fragmentów z różnych źródeł, że mi się po prostu całej bibliografii po prostu spisywać nie chciało.
OdpowiedzUsuńO Giordanie Brunie i jego konflikcie ze wszystkimi odłamami chrześcijaństwa, nie tylko katolickiego, pisałam jakiś czas temu.
czy oczarowanie to też czary, a czarująca dziewczyna, to kto? Skoro tak było źle, to dlaczego nastąpiły takie przesunięcia znaczeniowe?
OdpowiedzUsuńAle kiedy było źle? Nie bardzo rozumiem, do czego tu się odnosisz... Starałam się wykazać błędne rozumienie średniowiecza jako epoki zacofanej i ciemnej w tym akurat niewielkim obszarze...
OdpowiedzUsuńNatomiast w kwestii zmian znaczeniowych, czy ich występowanie wynika z realiów typowo historycznych? Obyczajowych? Prawnych? Gdyby tak było współcześni językoznawcy, poloniści nie mieliby np. do czynienia z powszechnie błędnym stosowaniem określenia "epicki", a z dawniejszych przykładów to dzisiaj nie mielibyśmy nazwy "band" (od bandy) na określenie niewielkiej grupy muzycznej, zespołu typu jazz band i podobnych.
Polityka, zawsze polityka...;o)
OdpowiedzUsuńA tak właściwie, to na miotle bym polatała...;o)
Prawda? To było świetne doświadczenie, a przy tym w dobie pandemii sposób na ominięcie ciasnoty na ulicach i chodnikach
OdpowiedzUsuń