To już czternasty raz do Lublina przyjechali twórcy ludowi i pasjonaci rękodzieła z całej Polski. Tegorocznemu jarmarkowi patronuje hasło zielarstwa. Akurat niektóre zioła uprawiam sama, więc zadowoliłam się pachnącymi mydełkami i pamiątkową pocztówką polskich kwiatów.
Kwiaty fruwały nawet nad ulicami:
U wejścia w Bramie Krakowskiej ogromny pająk z ziół.
A na straganach małe pająki w dowolnych kolorach, jakie komu pasują. Akurat te wzory wykonali twórcy z Lubelszczyzny.
Tylko jak takie cudo przewieźć do domu autobusem? Zdecydowałam się na coś łatwiejszego do zapakowania: łowickie wycinanki świąteczne. Czyli kartki świąteczne mam już zakupione. Z autografem artystki w środku.
Przed każdym straganem rzeźby ludowej przeżywałam dylemat: kupić - nie kupić, a jak kupić, to gdzie postawić. Może następnym razem... Zauroczyły mnie małe domowe czy też ogrodowe kapliczki, bardzo swojskie, w stylistyce kapliczek przydrożnych. Cudo po prostu, tylko zapomniałam skąd.
I znowuż wybrnęłam z rozterki idąc na kompromis z kręgosłupem: kupiłam dwa niewielkie stworzenia domowe ze straganu obok. Prawda, że sympatyczne? Reprezentują rękodzieło ze Śląska.
A poza tym byli muzykanci, kowale, wikliniarze, garncarze, hafciarki, pszczelarze, twórcy instrumentów muzycznych i żywności regionalnej. Na Szambelańskiej od tego roku w soboty odbywa się mały uliczny jarmark produktów lokalnych. Wąska uliczka nabrała życia i kolorów. Były więc pierogi lubelskie, lubelskie cebularze, janowski pieróg jaglany i biłgorajski pieróg gryczany. Wszystkie te smaki znam, ale skusiłam się na pieróg gryczany na słodko. Jako nowość posmakowałam lodów z orzechami z Sandomierskiej Manufaktury Lodów. Nawet nie wiedziałam, że taka istnieje. A lody mają dobre, porcje ogromne.
No i przygotowuję się do zimy - kupiłam czapę tkaną z wełny według tradycyjnych wzorów Czarnych Górali z Piwnicznej. Czapy, rękawice (tak zwane furmanówki), chodaki tkane na specjalnych koromysłach. Do każdego rozmiaru rękawicy czy chodaka potrzeba innego koromysła. Kciuk robi się osobno i potem wszywa. Ale w takich rękawicach i czapie żadna zima niestraszna, nawet na biegunie byłoby ciepło.
Nie byłabym sobą, gdybym na koniec nie odwiedziła lubelskiego literata - Biernata z Lublina. Pierwszego tłumacza bajek Ezopowych i autora pierwszy książek drukowanych po polsku. Uchylam kapelusza i do następnego spotkania.
I znowu mnie nie było na Jarmarku Jagiellońskim...
OdpowiedzUsuńW tym roku było luźniej, mniej zwiedzających i nawet spokojnie znalazłoby się miejsce gdzieś w kawiarnianym ogródku
OdpowiedzUsuńCudne klimaty...;o)
OdpowiedzUsuńDlatego bywam co roku, a co roku jest inny temat przewodni, dlatego to interesujące, że zawsze coś nowego
OdpowiedzUsuń