Gabriel Marcel przenicowuje moje myślenie. "Być i mieć" to książka bez wyraźnego ciągłego wątku składająca się z szeregu datowanych notatek, w których pewne tematy się zaczynają, rozwijają, urywają, potem znowu wracają. Omawiane zagadnienia oscylują wokół problematyki bytu, czasu, wolności, decyzyjności, dyspozycyjności, posiadania, zobowiązania, wierności, aktu początkowego, transcendencji i wielu innych. Autor obraca je na wszystkie strony, przygląda się im z różnych punktów widzenia, analizuje implikacje przyjętych definicji, odrzuca to, co wydawałoby się najprostszym rozwiązaniem. I zdarza się, że dochodzi do ściany: "Dostrzegam cały zespół pojęć trudnych do rozwikłania: prawdziwy labirynt". Zdarza mu się skapitulować: "Dziś wieczór jestem zbyt zmęczony, by dłużej pisać" lub skonstatować swoją bezradność: "Muszę przerwać pisanie, bo nic nie przychodzi". Nie przychodzi do głowy rozwiązanie problemu, rozstrzygnięcie jakiejś kwestii. Stąd też częste zapowiedzi czy plany: "zbadać...", "wszystko to przemyśleć..", "pogłębić...", "zastanowić się...", "nad tym trzeba będzie skupić moje rozważania...", "należałoby wykazać jeszcze...". Zdarzają się więc kontynuacje, nawroty, one z kolei prowadzą do następnych zawikłań i kwestii otwartych. Jest to dziennik myśli filozofa, który rozważa kwestie ontologiczne, rzuca na kartki ciągi wyjaśnień niekoniecznie ostatecznych i wciąż poszukuje satysfakcjonujących odpowiedzi, które przede wszystkim mają być dalekie od filozoficznego idealizmu.
Tematyka rozważań wpływa na język, który nasycony dyskursywnością wielokrotnie podważa potoczne rozumienie pojęć. Marcel odróżnia na przykład pojęcie "myślenia" od "myślenia o". O ile jestem w stanie idąc tropem jego rozumowania pojąć, że "myślenie o" zawsze powiązane jest z jakimś bytem, o tyle nie potrafię wyobrazić sobie myślenia samego w sobie. Ciekawe jest jednak, do jakich dochodzi wniosków. Myślenie o traktuje on jako negację przestrzeni. Myśląc o kimś likwidujemy przestrzeń między nami a kimś, o kim myślimy. Jeżeli odniesiemy to zjawisko do kwestii śmierci, to myślenie o kimś zmarłym będzie w pewnym sensie negacją jego śmierci. Nie to jest, było jak dotąd, najbardziej szokujące. Marcel bowiem analizujac pojęcie wierności, przysięgi, obietnicy łączy je z pojęciem pychy. Otóż składając komuś jakąś obietnicę odsunietą w czasie zakładamy, że nasza sytuacja, emocjonalność, dyspoozycyjność, całe nasze jestestwo pozostanie w identycznym stanie, w jakim jest w momencie składania obietnicy. Złożenie obietnicy dzisiaj jest jakimś arbitralnym zadysponowaniem sobą w przyszłosci, przy czym kompletnie nie możemy wiedzieć ani przewidzieć, na ile nasza dzisiejsza dyspozycja do złożenia tejże obowietnicy, przyjęcia zobowiązania, bedzie zgodna z dyspozycyjnością naszego "ja" w przyszłości. Jest to więc jakaś uzurpacja będąca przejawem pychy, że oto "ja" dzisiejszy żądam od mojego "ja" przyszłego dotrzymania zobowiązania nie licząc się z tym, że przyszła sytuacja, cały splot wewnętrznych i zewnętrznych okoliczności może stać w sprzeczności z owym zobowiązaniem z przeszłości. W skrajnym przypadku realizacja w przyszłości zobowiązania podjętego w przeszłości będzie zdradą samego siebie. Na tym nie kończą sie rozważania na ten temat. Marcel szeroko rozwija zagadnienie "dyspozycyjności" z tym związanej. Zadaje pytanie " czy może istnieć zobowiązanie , które nie byłoby zdradą?" Jak więc definiować wierność, żeby została umocowana jako wartość trwała i pozytywna? Czy można uzasadnienie wierności znaleźć w sobie samym tylko? Kilka stron rozważań pokazuje, że myślenie filozoficzne nie jest łatwe i nie zawsze prowadzi do oczywistych rozwiązań.
Kto bowiem rano wstając zadaje sobie pytanie: "czy jestem moim ciałem"? Idźmy dalej tropem tego pytania: "Moje ciało pozbawione zdolności ruchu jest tylko moim trupem". No ależ "mój trup to właśnie to, czym z samej mej istoty nie jestem...(to właśnie ma się na myśli mówiąc o zmarłym, że już go nie ma)". I dalej następują trzy strony przypisków, w których Marcel rozróżnia poświęcenie życia jako rzeczywistego poświęcenia kierowanego nadzieją i poświęcenia fałszywego z powodu pychy. Oczywiście wszystko to zapowiedziane kolejnym "zbadać, jaka jest natura tej "nadziei dla siebie", aby po czterech kartkach skonstatować: "Nie należy się spodziewać, że znajdziemy tutaj bodaj punkt zaczepienia dla czysto logicznego zbicia tezy zwolenników samobójstwa".
Czy oznacza to, że Marcel dywaguje, rozważa i analizuje nie dochodząc do żadnych wniosków? Zamieszczona w środku zapisków "Notatka na temat Rozprawy koherentnej Juliena Bendy" pokazuje, że jak najbardziej potrafi okazać się stanowczy, a nawet bezkompromisowy i dowcipny. Wchodzimy bowiem na poziom dyskusji między dwoma filozofami, czyli... wszystkie chwyty dozwolone. Na początku Marcel grzecznie zauważa, że Rozprawa Bendy jest dosyć interesująca, przyznaje jej status "eksperymentu intelektualnego". Stopniowo jednak wydobywa luki i niekonsekwencje w myśleniu autora, ostrzegając "nie dajmy się zwieść" i wyliczając sprzeczności w analizowanej koncepcji. Do zdecydowanego sprzeciwu prowokuje go nadanie przez Bendę wartości bytu pojęciu boskości, który jest przecież przymiotnikiem. Marcel grzmi: "czy ma się prawo mówić o istnieniu w związku z czymś , co jest tylko p r z y m i o t n i k i e m. Rzecz zupełnie jasna, że tym, co tu istnieje, jest świat; powiedzieć, że boskość jako taka istnieje to nonsens." Nie zagłębiając się w szczegóły streszczania dalszej krytyki dodam tylko - dla zobrazowania inwencji językowej Gabriela Marcela - że sprzeczności w omawianej rozprawie prowadzą według niego jej autora do "dialektycznego samobójstwa", aby zdobyć się na oryginalny sarkazm: "I tutaj myśl Bendy wygląda mi na wstydliwy irracjonalizm, który sam się do siebie nie przyznaje, i nie wiadomo, z j a k i e j s z a t n i w y c i ą g a s z a r e i b e z k s z t a ł t n e s t r z ę p y r o z u m u" (podkr. moje -notaria) Przyznaję, że w tym momencie przekonałam sie, że Gabriel Marcel to nie tylko filozof i myśliciel, ale i poeta. Kupił mnie całkowicie. Myślałby kto, że skoro już posunął się do takiej miażdżącej oceny, na tym ją zakończył? A skąd! Dalej jest jeszcze osiem stron krytyki, które kończą się refleksją, że w zasadzie Benda nie wie, co napisał ani po co.
aż tak zniuansowana nie jestem, dlatego tytuł " między nami..." mnie raczej nie dotyczy. Ale Ciebie podziwiam. Niezmiennie.
OdpowiedzUsuńA cóż ja mam powiedzieć???? - zwykły były pracownik resortu handlu zagranicznego???
UsuńTeż Cię podziwiam...
Liczyłam na wspólne rozważania o istocie bytu, a przynajmniej o tym, czy coś, co jest przymiotnikiem, może istnieć
UsuńDotyczy ich dwóch, ja tylko czytam i podziwiam jak piszą oni. Uwielbiam się te filozoficzne dowcipy, nawet jeśli powstają mimochodem. Czytam to dla rozrywki. Od jakiegoś czasu, no od dłuższego czasu, wszelka beletrystyka mnie nudzi. A to jest lepsze, skończyłam Erazma, potem Gilsona, teraz Marcel - mam jeszcze trochę tego na półkach.
OdpowiedzUsuńMiałam zapytać: co tu robisz tak późno? Ja właśnie skończyłam pracę i znikam, bo nie wstanę rano
OdpowiedzUsuńrożne strefy czasowe, inaczej nie da się tego wyjaśnić:))
OdpowiedzUsuńStrefy czasowe oddzielone równoleżnikami???! A nich to! Nie wiedziałam, że od czasu mojej nauki geografii w szkole to się zmieniło
OdpowiedzUsuń