Czasami lektura czegoś doprowadza do odkryć zgoła innej natury niż prezentowany przedmiot rozważań. "Jedność doświadczenia filozoficznego" Gilsona ma za przedmiot historię filozofii, a konkretnie opowieść o trzech klęskach filozoficznych: św. Augustyna., Kartezjusza i Kanta oraz tych, którzy towarzyszyli im w krętych ścieżkach prowadzących na manowce metafizyki. Mniejsza z tym, gdyż i tak niewiele po tych zwiłościach zostaje w pamięci. Niemniej samo śledzenie toku wywodów dostarcza intelektualnej i estetycznej przyjemności, ponieważ Gilson - jak to już prezentowałam poprzednio - ma dar. Dar pisania dowcipnie, choć całkiem serio. Wdzięczni bohaterowie jego rozważań, wielkie umysły kilkunastu stuleci rozwoju filozofii, przyciągają uwagę odwagą poszukiwań i uporem trwania w błędach. Jak wielki bowiem panował bałagan, niech świadczy przedziwny paradoks, że w dobie długiego sporu o uniwersalia wszystkie plemizujące strony przerzucaly się imieniem Arystotelesa, tworząc doktryny tak daleko odbiegające od nauk Stagiryty, że - jak zuważa Gilson - " Ockham był arystotelikiem - a był nim również św. Tomasz z Akwinu, a może nawet sam Arystoteles".
Niemal każdy z polemistów podając nowe wyjaśnienia problemu twierdził, że głosi powrót do źródła, czyli myśli Arystotelesa, tymczasem prowadziło to do "konkluzji na drodze eliminacji z arystotelizmu samego Arystotelesa". Bynajmniej nie jest to powód do wyśmiewania ich wysiłków, ani tym bardziej poczucia wyższości człowieka współczesnego, któremu mogłoby się wydawać, że jest o setki lat od tamtych błądzących mądrzejszy. Oni bowiem naprawdę byli uczonymi umysłami, a "uczeni mogą sobie pozwolić na takie błędy; opierając swe życie na wierze w naukę nie potrzebują rzeczywistości". Chociaż oddajmy sprawiedliwość, był taki jeden, który autorytetu Arystotelesa nie poważał. Francesco Petrarca swojej wiedzy również nie przeceniał, o czym świadczy książka: "O mojej własnej niewiedzy oraz niewiedzy wielu innych". Jak zauważa jednak Gilson, "najsłynniejszym spośród tych innych był Arystoteles". Jednakże nawet własna niewiedza i niemożność rozwikłania zagadnienia może być powodem do chwały filozofa, jak np. Malebrancha, który utknąwszy w martwym punkcie poszukiwań dowodu na istnienie materii, "szczycił się tym, że przynajmniej dowiódł, że nie można tego dowieść".
Przy okazji takich oto niuansów filzoficznej wiedzy i niewiedzy trafiają się odkrycia tyleż zadziwiające, co nieoczekiwane. O tym, że matemtyka jest królową nauk, nie trzeba dzisiaj nikomu przypominać, a sentencja ta funkcjonuje na zasadzie powszechnej mądrości ludowej przypisywanej przysłowiom. I chociaż już Pitagoras w liczbach widział sens istnienia świata, to dopiero Christoph Calvius (1538 -1612), jezuicki matematyk, we wstępie do swojej pięciotomowej "Opera mathematica" napisał: "nie ulega wątpliwości, że pierwsze miejsce wśród nauk należy przyznać matematyce". Czyż nie stąd pochodzi więc ostateczne przekonanie o królewskości nauk matematycznych?
A komu się wydaje, że ludowa mądrość jest odporna na wpływy wysublimowanych dysput filozoficznych, niech prześledzi przebieg rozważań o przyczynowości. Kiedy Kartezjusz swoim "myślę, więc jestem" całkowicie rozdzielił ludzki umysł od ciała, a jego uczeń Louis de Forge zauważył, że w żadnym wypadku umysł nie jest w stanie poruszyć żadnym ciałem, nawet własnym, Geraud de Cordemoy postawił kropkę na "i" traktatem "O odrębności umysłu i ciała", w kórym ni mniej, ni więcej, tylko stwierdza, że żadne ciało nie posiada ruchu samo w sobie. Innymi słowy ruchu fizycznego jakiegokolwiek ciała nie da się z żaden sposób uzasadnić ani wpływem umysłu czy też decyzją umysłu, ani ruchem innego ciała, dajmy na to ręki. Gdzie jest więc przyczyna choćby wystrzelonej kuli? Może nią być tylko Bóg. W ten sposób doszliśmy do znanego przysłowia: człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Kto by pomyślał, że w prostym przysłowiu znajdują się głębokie pokłady filozoficznych dociekań!
więc dlaczego tak ważny jest przy pokonywaniu choroby stan psychiczny?
OdpowiedzUsuńHa, ha, ciekawe jak by odpowiedzieli, Kant pewnie by powiedział, że to złudzenie ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo to wszystko poważne i skomplikowane.
OdpowiedzUsuńA mnie przypomniał się /przepraszam za dygresję/ mój nauczyciel od rysunku w liceum. Nazywał się Tadeusz Szadeberg i był rzeżbiarzem i malarzem. Na blokach rysunkowych kazał nam napisać nastepującą maksymę: "Rysunek jest matką wszechrzeczy stworzonych przez człowieka".
Czy wiesz może kto jest autorem tych słów?
Jak widać, każda pliszka swój ogonek chwali ;-)
OdpowiedzUsuńFacet jak nie ma co robić, to filozofuje...;o)
OdpowiedzUsuńNie, to góral filozofuje, jak ma czas, a jak nie ma czasu, tylko siedzi ;-)
OdpowiedzUsuń