Naprawdę chciałam być uczciwa i po poprzednim Stasiuku dla równowagi, a jak powiedziałby chemik, dla wyrównania reakcji, zamierzałam przeczytać "Biegunów" Olgi Tokarczuk. Przyznaję, nie udało się. Przerwałam "Biegunów", czytam kolejnego Stasiuka, tym razem "Jadąc do Babadag". Zadziwiające, w jak odmienny sposób można pisać o podróżach. Od samego początku mam z Tokarczuk same problemy. Akurat "Bieguni" spośród jej książek i tak są najbardziej dla mnie przyswajalne. Brak wyrazistej fabuły, asocjacyjna kompozycja, podróżnicze migawki przetykane osobistymi wspomnieniami, rozmowami z innymi przelotnie spotykanymi podróżnikami, w to wplecione wątki z przewagą narracji biograficzno-historycznej, zmierzanie do... Właśnie, jeszcze nie wiem, do czego, ponieważ nie przeczytałam do końca. Napatoczył się ten kolejny Stasiuk i wsiąkłam. Jestem gdzieś na rumuńskich stepach ;-) Akurat "patrzyłam" na Baia Mare :-) A poniważ jest to dawne węgierskie Nagybanya, mimowolnie pamięć podsuwa znajome pejzaże: "Ach, byłam tam!" Nie dosłownie, rzecz jasna, i nie w sensie fizycznym. Prawie rok temu pisałam o wystawie malarstwa węgierskiej awangardy z przełomu XIX i XX wieku. Siedzibą ekscentrycznej grupy Neos (Dzikich) było właśnie Nagybanya, stąd też w malarstwie pojawia się tamtejszy pejzaż. I tak to właśnie ze Stasiukiem jest. Gdy opisuje swoje podróże, człowiek ma często wrażenie, że też tam był. W przypadku Tokarczuk nie mam poczucia owej wspólnoty doświadczeń. Opisuje kompletnie obcy mi świat, obcych ludzi, jakby to była rasa jakichś kosmitów. Czytając Stasiuka spotykam ludzi, których ja także znam. Nawet jeśli żyją w Kazachstanie, Kirgistanie, w zapomnianej wiosce dawnego Cesarstwa Austro-Węgierskiego czy w huculskiej Kołomyi, gdzie oczywiście nie stanęła moja stopa. Jednak wszystko to jest znajome i bliskie.
Bez problemu utożsamiam się z jego sposobem opisywania świata: "Bo właśnie w podróży, rano, w obcym mieście, zanim druga kawa zacznie działać, doświadcza się najmocniej dziwności własnego, pozornie banalnego bytu." Daję się ponieść niewymuszonej, pozornie prostackiej smutnej ironii Stasiukowych porównań: "Samotność wyzwolonego umysłu jest wielka jak niebo nad Siedmiogrodem. Myśl błądzi w niej jak bydlę w poszukiwaniu cienia albo wodopoju". Ta proza wciąga i nie można się oderwać. Czytanie jest także podróżą w zapomniane zakamarki wspólnotowej pamięci mieszkańców tej dziwnej środkowo-wschodniej części kontynentu, gdzie krzyżują się drogi ze wschodu na zachód i z północy na południe. Życie tutaj trwa po swojemu, w swoim własnym rytmie i nie ma najmniejszego powodu bezustannie porównywać go z ziemią obiecaną krajów cywilizacyjnie bardziej rozwiniętych. Bardzo mi się podoba, że w natłoku, wręcz zalewie aspiracji i relacji różnych podróżników dążącycyh na Zachód, w tej nachalnej propagandzie dorównywania - cywilizacyjnego, technicznego, finansowego - do krajów Zachodu, Stasiuk z premedytacją i bez cienia wyższości podróżuje w całkiem innym kierunku. O dziwo, znajduje tam ostatnie przejawy absolutnego poczucia wolności człowieka, który z pokorą poddaje się tylko jednej niewoli: niewoli przemijania.
całe szczęście, że rynek książek daje wybór:))
OdpowiedzUsuńMoże i sama geografia nam ten wybór też daje?...
UsuńIdealne do kubka malinowej herbatki...;o)
OdpowiedzUsuńPolecam - do każdego napoju na jesienne wieczory:-)
Usuń