poniedziałek, 9 grudnia 2019

Znacie? To posłuchajcie

     Na opery nie chodzi się po to, żeby poznać akcję, fabułę, perypetie bohaterów. Właściwie trzeba to wszystko znać dosyć dobrze, żeby się nie pogubić i skoncentrować na muzyce i śpiewie. Co innego książki. Niewiele jest takich, do których się wraca enty raz i obeznanie z treścią nic a nic nie przeszkadza. Teatr jest gdzieś pośrodku. Z jednej strony idziemy nie wiedząc, co zobaczymy, a z drugiej idzie się przecież na znane i wystawiane od wieków nieraz dzieła, żeby zobaczyć, co nowego można z nimi zrobić. Czasem te nowości, koncepcje intrepretacyjne, zwłaszcza uwspółcześniające, przerażają i zapewne nawet sam autor mógłby zapytać "co reżyser miał na myśli".  Pomińmy nieudane eksperymenty. Są utwory nieśmiertelne i niereformowalne  - na szczęście - które radują w każdej postaci. Takim jest "Zemsta" Aleksandra Fredry. Kto nie zna?? Wszyscy znają chociażby z powodu szkolnego obowiązku. I można by mieć wątpliwości, czym może zaskoczyć obejrzenie jej na scenie. Nie idziemy jednak wcale dać się zaskoczyć. Idziemy posłuchać Fredrowskiej mowy, idziemy pośmiać się z dobrze znanych dowcipów, idziemy przypomnieć sobie nasz sarmacki mit pieniacki, który dlatego nie złości, że dobrze się kończy. "Zemsta" jest jak nieśmiertelny mit o dawnych czasach, w których wszystko się dopiero rozstrzygało po raz pierwszy.
     Zastanawiałam się, czy będzie mi się chciało iść za Fredrowskim tekstem ze świeżością jaka towarzyszy pierwszej lekturze. Na szczęście okazało się, że przedstawienie poszło klasycznie, w stronę humorystycznego języka i wyrazistych charakterów. Czasem przerysowanych? Być może, jak w scenie artystycznego popisu Papkina grającego na gitarze i zaciągającego jak marcowe koty. Jednakże zmierzenie się z klasycznym utworem obrosłym legendarnymi interpretacjami przez zespół amatorski zasługuje na podziw. Nawet więcej, zespół poradził sobie świetnie i z Fredrowskim tekstem i z legendą. Widownia oczekiwała znanych scen, jak słynnego dyktowania listu Dyndalskiemu. I właściwie nie ma tu żadnego zaskoczenia przebiegiem zdarzeń, wszak wszyscy to znamy. Napięcie rośnie za sprawą oczekiwania, jak zagra aktor, jak wypowie "B, jaśnie panie", jak zareaguje na "mocium panie opuść wszędzie",  patrząc na rozrzucone po scenie podarte kawałki. 
      Śmiano się. Tak, śmiano się, klaskano po niektórych spektakularnych scenach, śmiano się z żałosnego tchórza Papkina, gdy "otruty" pisał testament, śmiano się, gdy Cześnik wypadł z szablą za wrogiem zza muru, śmiano się z zeznań mularzy szukających na sobie zadraśnień, czyli skaleczeń, śmiano się z Wacława, gdy wpadł w sidła dawnego romansu z Podstoliną. Warto więc wystawiać znane utwory nie po to, żeby zapoznawać z tekstem, ale tak jak mity. Wszyscy znamy historię, ale co zrobią z tym aktorzy? Nigdy nie wiadomo. 
      

6 komentarzy:

  1. lubię to, co znam. Czuję się wtedy u siebie:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale nie zawsze chce się wracać do przeczytanej książki, to raczej o muzyce się mówi, że lubimy słuchać tego, co znamy. Może teatr jest jak muzyka?

    OdpowiedzUsuń
  3. Są rzeczy /spektakle, ksiązki. utworzy muzyczne/ uniwersalne. I dlatego - niezależnie od warunków - będziemy chcieli je od nowa przezywać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nawet tych najlepszych nie zdołamy wszystkich poznać, to frustrujące

      Usuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...